Villarica to małe, senne miasteczko w samym centrum
Paragwaju. Jednak jak sama nazwa wskazuje jest dosyć „bogate” w porównaniu do
otaczających je wiosek. Jest tutaj dosyć spory dworzec autobusowy i dziesiątki
sklepów z ubraniami (widać "okolice" zjeżdżają się tutaj by poszastać
pieniędzmi).
By dostać się do Villarica należy najpierw dojechać do węzła
jakim jest Colonel Oviedo i stamtąd lokalnym busem na południe około 45 minut. Droga
przez centralny Paragwaj jest zadziwiająco zielona. Lasy i pastwiska z
porozrzucanymi tu i ówdzie termitierami. Często też pojawiają się skupiska
palm. Całą drogę próbowałem wypatrzyć mrówkojada – jednak przypuszczam, że
nawet jeśli zatrzymalibyśmy się na dłużej na takim polu – moje szanse byłyby
równie marne. Jest to stosunkowo rzadkie i skryte zwierzę.
Samo miasteczko jest niewielkie i „kompaktowe”. W samym centrum
znajduje się Plaza del Armas, Katedra i Uniwersytet. Do dworca autobusowego są
dwa kroki. Niedaleko znajduje się większość hoteli i gospód (hotele to zawsze
wyższy standard). Choć szaleństw w możliwościach wyboru nie ma - nam udało się
dostać naprawdę olbrzymi pokój zdolny pomieścić całą rodzinę w cenie zwykłej
dwójki. Duże pokoje poprawiają humor. Szczególnie jeśli mają własny stół
obiadowy przy którym można popracować i kominek. Miasteczko jest małe i
kompaktowe, za to świetne by trochę odetchnąć w podróży i pospacerować po
okolicznych ścieżkach. Wydaje się że wszystkim czas tutaj płynie leniwie. W
szczególności mieszkańcom. Jakaś grupka skautów ćwiczy przy katedrze i w ramach
rywalizacji zbieraj opadłe z drzewa mango na czas. Kilka pań siedzi na
stolikach przed sklepami, jednak wydaje się że wcale nie chce im się niczego
sprzedawać. Kurczaki opiekają się na ruszcie a taksówkarze czekają w swoich
samochodach na klientów.
Podstawa porannego żywienia |
Dworzec autobusowy w Villarica |
Jeśli chcemy coś przekąsić
- musimy zebrać się wcześnie rano, a już na pewno przed południem.
Później wszystko będzie zamknięte i będziemy musieli się nieźle nachodzić, aby
trafić jakąś otwartą restaurację. Od południa miasto śpi. Upał nie pozwala na normalne czynności. Za to
nocą wszystko zmienia się diametralnie. Nagle otwartych jest po kilka knajpek
na każdej ulicy. Na rynku na którym w południe przechadzają się może dwie osoby
– teraz jest ich ponad setka. Młodzież i rodziny z dziećmi zbierają się w
centrum – rozmawiają, spożywają kolację i piją piwo. Chłopcy krążą w swoich
samochodach dookoła centrum słuchając głośnej muzyki próbując zrobić wrażenie
na dziewczynach (i chyba im się udaje bo większość samochodów jest pełna).
Krążą – bo gdzież by mogli pojechać dalej? Poszukać mrówkojadów na okolicznych
łąkach?. Zresztą chodzi jedynie o to żeby się odrobinę wyszaleć. My już po raz
kolejny odwiedzamy naszego znajomego z wyśmienitymi „lomito” i siedzimy do
późnej nocy przy Plaza del Armas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz