sobota, 31 stycznia 2015

Ipiales i Las Lajas



Przejście z Kolumbią było dużo łatwiejsze niż przypuszczałem. Nie powitano nas chlebem i kokainą jak niektórzy zapewniali, choć jeden miejscowy właśnie na przejściu próbował opchnąć mi grama za 5 USD. Spotkaliśmy nawet kilka dziewcząt wracających z Kolumbii do Ekwadoru. Całe i zdrowe, zupełnie bez dziur i wycieków. Przynajmniej tych widocznych na zewnątrz. Było już dosyć późno, więc nie planowaliśmy jechać dalej – jedynie do pierwszego miasta za granicą. Ipiales. Wymiana pieniędzy, krótki spacer i sen. Nigdy bym nie przypuszczał, że w tropikach będzie tak zimno ale Ipiales jest wysoko. Noce bywają bardzo zimne. Krótki rękaw już nie wystarcza (za to klapek jeszcze nie odpuszczam – gdyby ktoś się pytał – mówię, że w Polsce zmieniamy klapki dopiero na buty z rakami – jak spadnie śnieg).

Ipiales jest niewielką mieściną, zupełnie bez znaczenia turystycznego jednak niedaleko znajduje się Las Lajas. Niezwykłe sanktuarium (pełna nazwa jak to lubią w Ameryce Południowej brzmi El Santuario de la Virgen del Rosario de Las Lajas en Ipiales), gdzie ciągną całe tłumy wierzących. Według legendy, i tylko legendy – bo nigdy nie zostało to potwierdzone w jakikolwiek sposób (jak zresztą żaden „cud”, duch czy inne paranormalne zjawisko, jeśli ktoś twierdzi inaczej i ma niezbite dowody - proszę o kontakt - podzielimy się milionem Euro) głuchoniememu dziecku ukazała się Maryja, po czym dziecko odzyskało mowę. Podobno później w jaskini znaleziono malowidło stworzone bez farb i pigmentów. Niestety mój skromny umysł nie potrafi sobie tego czegoś wyobrazić. Najpierw, więc wybudowano kapliczkę, później kościół i sanktuarium. Muszę przyznać, że jest to niezły biznes. Jeden cud, którego nikt nie może potwierdzić i mamy utrzymanie na kilkaset lat. Miliony wyleczonych przy pomocy nowoczesnej medycyny i szczepionek – a nauka nadal traktowana jest jak czarna magia. Jestem sam czy ktoś jeszcze nie potrafi nadążyć za tą pokrętną logiką? Nie mniej jednak – jest to nasz cel na dzisiaj.

W samym centrum Ipiales zaczepiło nas dwóch miejscowych i ostrzegało przed niebezpieczeństwem. Trochę dalej stał budzący grozę olbrzymi, czarny opancerzony samochód policyjny a jak mawia moja matka – jeśli czarne – musi być złe (dziwnym trafem aksjomat ten nigdy nie dotyczy duchownych). Jednak właśnie gdzieś tutaj miały na nas czekać pickupy w stronę Las Lajas. Zaczepiłem pierwszego lepszego pijanego miejscowego z pytaniem skąd mamy jechać. Nie wiem, nie wiem – odpowiedział rozmarzony, wywinął pirueta i poszedł za znajomymi. Nasz transport czekał pięć metrów dalej. Wciśnięto nas na pakę, na niewielką ławeczkę z kilkoma miejscowymi i tak mieliśmy jechać przez następne pół godziny. Kolumbia wydała się znacznie weselsza niż kilka minut temu.

Kolumbijska Policja
Tłumy ruszające do Las Lajas
Widok z środka pickupa
Czym jest Las Lajas? To olbrzymi kościół wybudowany w neogotyckim (lub jakiejś mieszance przypominającej gotyk) stylu na dnie olbrzymiego kanionu rzeki Guaitara kilkanaście kilometrów od centrum Ipiales. Nie przepadam za kościołami, ale ten robił wrażenie. Dziś akurat niedziela. Tłumy są więć nieziemskie. Korzystają na tym sprzedawcy (a sprzedają tutaj wszystko – różańce, balony, gitary, ubrania i zabawki – wszystko z wizerunkami świętych oraz kościoła Las Lajas), korzystają złodzieje i naciągacze (nie tylko ci z samego sanktuarium). W restauracjach smażą się kurczaki i świnki morskie. Dzieciaki a czasami również dorośli mogą sfotografować się na kolorowo przystrojonych lamach. Jednak to sprawa drugorzędna. Miejsce jest wyjątkowo malownicze. Zieleń, biel i szarości oraz dodająca uroku dramatyczna sceneria. U góry świeci Słońce. Na dole huczy rzeka. Troszkę wyżej wspaniały wodospad. W takim miejscu mógłbym mieszkać – i jeśli kiedyś kościół ten będzie na sprzedaż – przyrzekam, że go wykupię i co niedzielę zapraszał będę znajomych na imprezy. Sanktuarium obserwować można z obu stron kanionu zarówno z górnego biegu rzeki jak i dolnego. Spędzić można tutaj kilka godzin w poszukiwaniu najlepszego ujęcia. Na sam koniec zwiedzić można jeszcze niewielkie muzeum umieszczone w piwnicach budynku. Na szczęście są tutaj nie tylko dewocjonalia ale spora kolekcja sztuki prekolumbijskiej.

Szybki posiłek
Powolny posiłek dla ludzi o mocnych nerwach. Nigdy nie potrafię odróżnić - szczur czy świnka morska.
Zabawa osiąga apogeum.
Stragan
 

Kanion rzeki Guaitara
 












Podziemia kościoła, a w zasadzie nie podziemia a olbrzymie słupy służące jako podstawa platformy.
 

Tak. To jest symbol kobiecych piersi.
 



Jest kościół - zatem musi być straszenie śmiercią.
 


Las Lajas zobaczone. Możemy ruszać dalej. Nie przewidywaliśmy jednak, że samo poruszanie się po Kolumbii będzie w tym czasie delikatnie mówiąc utrudnione. Przy samym sanktuarium zaczęło się od walki o taksówkę do dworca. Obecny był oczywiście „maestro” zajmujący się wyszukiwaniem taksówek i przydzielaniem do nich pasażerów. Jednak jak łatwo było się domyślić – w pierwszej kolejności zapełniał te które jechały najdalej i z których najprawdopodobniej miał największy zysk. Grzecznie musieliśmy go więc poprosić o załatwienie nam kolejnej, a pasażera który wpychał się na moje miejsce jeszcze grzeczniej musiałem „wyprosić” z auta. Czasami trzeba mocniej wtopić się w kulturę i zachować jak miejscowy. Kolejny problem czekał na dworcu. Podobno przez karnawał, czy jakieś inne imprezowe dni nie było dostępnych miejsc w żadnym autobusie. Dopiero za trzy dni. Ewentualnie taksówka za niebotyczną sumę. Ruszyliśmy więc etapami – pierwszy do Pasto. Tutaj tylko nocleg jednak - co to był za hotel. Zaprowadził nas do niego miejscowy „Pan Heniek” i był to strzał w dziesiątkę. Tani, czysty z  internetem. Kolejnego dnia przeprawa do Cali, ponieważ do Armeni, która nas interesowała znów nie mogliśmy dostać się bezpośrednio.







Tę trasę trzeba przejechać za dnia. Jest wspaniała. Soczysta zieleń. Piękne łąki i wspaniałe góry. Nie można oderwać wzroku od pejzaży. W Cali planowaliśmy kolejny nocleg – jednak rzutem na taśmę trafiliśmy kolejny transport do Armeni i dotarliśmy tam późnym wieczorem. Nocleg w Cali nie byłby najgorszym wyborem – szczególnie jeśli lubi się salsę. Jest to bowiem kolumbijska stolica tego tańca. Jak się podszkolę – spędzę tutaj tydzień. Jednak tym razem zdjęcia wyszperane w sieci muszą wystarczyć.

salsaforlondon.com
riojapacific.com
que.es
thehindustantimes.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz