Autobusy w stronę Iquiqe z San
Pedro de Atacama ruszają rano i wieczorem. Ja wybrałem wieczorny. W ten sposób
w Iquiqe byłem już rano i po jednym noclegu mogłem ruszyć w stronę granicy z
Peru. Wszystkie autobusy zatrzymują się jeszcze obowiązkowo w Calama. To znaczy
nie tylko zatrzymują, ale tam należy zmienić autobus na bezpośredni do Iquiqe.
Nocne przejazdy tak naprawdę rzadko pozwalają na sen, więc przed tym
odpowiednio się przygotowałem i wypiłem największą (i najmocniejszą) chyba w
moim życiu kawę oraz podładowałem sprzęt elektroniczny.
W Calama zdążyłem jeszcze na
kolację podczas zmiany autobusu i zapakowałem się do kolejnego. Oczywiście
banda rozwydrzonych dzieciaków i nieświadomych rodziców nie pozwoliły spać,
więc skupiłem się na słuchaniu starego dobrego Heavy Metalu i czytaniu książek.
Do Iquiqe dojechaliśmy po 4 rano, ale z dziwnego powodu kierowca po prostu
zaparkował i nikogo nie wypuszczał. Było mi to na rękę, ponieważ o tej godzinie
zwykle śpię. Za to jak tylko minęła 5:30 – szybko wyrzucił wszystkich z pojazdu
i kazał sobie szukać innego miejsca. Chciałem się ukryć pomiędzy siedzeniami i
odespać jeszcze ze 2 godziny ale mnie również wytropił. No cóż – znikam w
kierunku centrum.
|
Plaza Prat w Iquiqe |
|
Plaza Prat w Iquiqe |
Ledwo wyszedłem poza granicę
dworca – zatrzymał mnie jeden taksiarz strasząc, że tutaj jest bardzo
niebezpiecznie i nie mogę tak po prostu sobie chodzić. Przeszedłem kilka kroków
– następny. Ponure wrażenie potęgowały siedzące w sporych grupach na budynkach
niczym złowieszcze kruki – kormorany głośno i przeciągle „pomrukując”. Jako, że
zeznania co do położenia centrum według obu były sprzeczne – wróciłem na
dworzec i dowiedziałem się dokładnie gdzie szukać noclegu. Okazało się, że
centrum było zaledwie kilka przecznic dalej (jakoś umknęło mi sprawdzenie mapy
jak miałem połączenie WiFi) ale od czego „zna się” języki.
Hotel trafiłem dosłownie 10
metrów od głównej katedry w mieście. Gdybym nie był racjonalnym człowiekiem
mógłbym uczestniczyć w obrzędach wprost z otwartego okna mojego pokoju. Ale w
przeciwnych okolicznościach po prostu spakowałem aparat i ruszyłem w miasto.
|
Katedra Iquiqe |
Miasto jest dosyć zaniedbane.
Jest oczywiście „centrum” i „dzielnica handlowa” przez którą ciężko się
przecisnąć, ale to zarezerwowane dla miejscowych uczestniczących w szale
przedświątecznych zakupów. Centrum to wielki plac Plaza Prat oraz Baquedano Boulevard
otoczony częściowo kolonialnymi budynkami a częściowo nowoczesnymi sklepami i
bankami (a czasami, choć z reguły troszkę dalej miejscowymi spelunami). Od
centrum odchodzi sporo wąskich uliczek z niewielkimi sklepikami gdzie można
kupić podstawowe picie i jedzenie. Jedzenie to z reguły kanapka lub empanada,
ale jak się nie ma czasu na restaurację – w zupełności wystarczają. Chilijska
kuchnia nie należy do najciekawszych na Świecie, więc nawet nie poszukiwałem
lepszych lokali. Zresztą – miejscowe empanady były jednymi z najlepszych jakie
jadłem podczas całej wyprawy. Niekiedy długie na 30 centymetrów (co jest chyba
rekordem), choć z reguły znacznie mniejsze. Wypełnione mięsem i warzywami.
Czasami z dodatkiem oliwki (niestety z pestkami, co zawsze mnie zaskakiwało w
bolesny sposób).
|
Uliczki w Iquiqe |
Iquiqe powstało już w XVI wieku i
swój rozwój zawdzięcza bogactwom mineralnym (głównie saletry chilijskiej =
azotan sodu) sprowadzanych z niedaleko położonej pustyni Atakama. Miasto to
zostało tez odwiedzone podczas słynnej wyprawy na okręcie Beagle przez Karola
Darwina. Iquiqe ma też mroczniejsze okresy w swojej historii – kilka trzęsień
ziemi (1868 – trzęsienie Arica, 1877 trzęsienie Iquiqe, 2005 rok – trzęsienie Tarapaca
oraz kolejne o magnitudzie 8,2 w kwietniu 2014 roku), bitwę o Iquiqe (21 maj
1879 r.) oraz masakrę w szkole Santa Maria (21 grudzień 1907) gdzie armia
chilijska z zimną krwią zamordowała ponad 2000 strajkujących pracowników
(głównie górników) wraz z ich żonami i dziećmi.
Dla mnie znacznie ciekawsze niż
centrum było wybrzeże. Dużo czytałem o chilijskiej faunie – jednak to co zobaczyłem
tutaj praktycznie w samym centrum miasta przekroczyło moje najśmielsze
oczekiwania. Dziesiątki pelikanów, kormoranów i mew do których podejść można na
wyciągnięcie ręki. Nie żartuję. Gdybym chciał mógłbym złapać pelikana za dziób
i pewnie nie bardzo by się tym przejął. Gdy je fotografowałem odchodziły po
prostu wolnym krokiem troszkę dalej i nadal pozowały. Byłem tak zachwycony
ptactwem, że nie zauważyłem pływającego zaraz obok mnie
południowoamerykańskiego lwa morskiego. Ten jest olbrzymi. W przeciwieństwie do
kalifornijskich lwów (tak – określenie „lew morski” odnosi się do większej
liczby gatunków – południowoamerykański to Otaria
flavescens, kalifornijski to Zalophus
californianus). Kilka osobników wygrzewało się leniwie na wybrzeży kilkanaście
metrów dalej – jednak te nie były tak dobrymi modelami jak ptaki – gdyż jak
tylko zbliżyłem się za bardzo natychmiast rzucały się do ataku.
Iquiqe ma oczywiście olbrzymią
plażę gdzie można się całymi dniami relaksować, jednak bardziej „fotogeniczny”
okazał się miejscowy port z repliką statku Esmeralda. Stąd wyruszają promy do
innych miast Chile i Peru a także miejscowi rybacy na połów.
W stronę Arica pojechałem
kolejnego dnia przed południem. Widoki za oknem przywodzą zakończenie powieści
Georga R.R. Martina „Gra o tron”. Bezkresna, sucha pustka otoczona z jednej
strony malowniczymi górami z gdzieniegdzie pojawiającymi się na horyzoncie
wirami pyłowymi (dust devils) i ani śladu życia. Widoki oszałamiają i
hipnotyzują. Czasami jedziemy długo nie pokonując ani jednego zakrętu. Później
wznosimy się krętymi drogami kilkaset metrów w górę, żeby znów jechać przed
siebie wiele kilometrów po płaskiej równinie.
W końcu dotarłem do Arica. Dużo
czytałem o tym mieście będąc jeszcze na studiach. Muszę przyznać, że trochę
mnie rozczarowało. Dosyć podobne do Iquiqe, ale jakoś mniej ciekawe dla mnie. Już
z daleka widać słynne wzgórze Morro de Arica – jedną z największych atrakcji
miasta i olbrzymią plażę. Arica również (podobnie jak Iquiqe) nie miała
szczęścia do natury. W 1868 trzęsienie ziemi pochłonęło w samej Arice 25
tysięcy ofiar. Nie chciało mi się za bardzo eksplorować małych uliczek i
centrum a jedynie przeszedłem się odrobinę z plecakiem po mieście i wróciłem na
nocleg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz