niedziela, 18 stycznia 2015

Piura i droga do Ekwadoru


Gdyby było bezpośrednie połączenie z Ekwadorem – chętnie bym nim ruszył, ale niestety wszystko było wyprzedane. Za to było ciekawiej.
Piura to tylko postój w drodze. Niewielkie. Około 400 tysięcy ludzi. Pierwsze hiszpańskojęzyczne miasto w Peru. Przez wiele lat napływali tutaj niewolnicy z Afryki, głównie Madagaskaru, Chin i Europy. Być może ta mieszanka kulturowa sprawiła, że kobiety są tutaj piękniejsze niż w innej części Peru. Miejscowi chłopcy też to zauważyli, ponieważ znacznie częściej spotykam parki w niedwuznacznych sytuacjach obściskujące się i całujące w ciemnych zaułkach, pod drzewami lub po prostu na środku chodnika.

Droga w kierunku Piura

Jutro Nowy Rok. Ciężko znaleźć transport a przewoźnicy chętnie z tego korzystają podstawiając prywatne busy i windując ceny. Drogę muszę podzielić na kilka etapów. Jadę do Tumbes. Droga pięknie wije się wzdłuż wybrzeża przejeżdżając wiele małych, dosyć turystycznych miejscowości (choć głównie dla lokalnych turystów). Fregaty i pelikany całymi stadami przelatują wzdłuż wybrzeża. Czasami udaje się wypatrzyć jakieś płetwonogie na brzegu. Przy drogach porozkładane są setki ludzkiej postaci kukieł. Czasami przewożone są na samochodach, czasami siedzą na przystankach autobusowych. Wyglądają jak zapijaczeni żule i ich towarzyszki. Nie mam pojęcia o co chodzi. Zagadka ma się rozwiązać wkrótce. Spokojnie można zatrzymać się w jednej z takich miejscowości, spędzić kilka dni na plaży, wśród miejscowych i złapać kolejny transport dalej. Ale ja już chciałem być w Ekwadorze.

Dojeżdżam do Tumbes i od razu łapie mnie jeden z taksówkarzy. Tłumaczy, że nie mogę jechać do Huaquillas bo przejście graniczne jest tak naprawde gdzie indziej. Podobno za 10 soli ma mnie tam zawieźć i spytamy policjantów czy ma rację. Taksówkarz zrozumiał jednak sytuację inaczej. Podobno miałem mu zapłacić 40 jeśli miał rację – a zabrał mnie bezpośrednio w kierunku przejścia – a nie do posterunku w Huaquillas. Zorientowałem się po drodze i mówię, że nie taka była umowa. Nie bardzo go to obchodziło. Zatrzymałem więc samochód, ale ten cwaniak nie chce oddać mi plecaka. Powiedziałem mu to jeszcze raz – jasno i wyraźnie patrząc na niego z góry i powoli przybliżając się do jego twarzy i robiąc groźną minę. Poskutkowało. Otworzył bagażnik a ja w międzyczasie zatrzymałem przejeżdżający samochód policyjny. Policja nie bardzo chciała zająć się taksiarzem, który nie mając argumentów po prostu zabrał 10 soli, podkulił ogon i uciekł. Policja za to z niewyraźnymi minami i odrobinę czując się zobowiązana, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi zabrała mnie na granicę. Choć oczywiście pomylili posterunki i zostawili mnie na niewłaściwym. Chciałem podejść 2 km do następnego, ale granicznicy zabronili, tłumacząc, że to niebezpieczne i pokazując znaki podcinania gardła i strzelania z pistoletu. Nie bardzo im wierzyłem, ale zaoferowali pomoc dwóch młodych dziewczyn, które zabrały mnie do następnego posterunku samochodem. Zabrałyby do swojej miejscowości rodzinnej, bo prawie zdążyły przejechać granicę – ale ja tym razem musiałem porządnie dopełnić formalności wjazdowo-wyjazdowych więc poprosiłem, żeby mnie jednak zostawiły. Szybko poszło, a ja nie pytając już o niebezpieczeństwa podreptałem w kierunku Huaquillas skąd szybko znalazłem autobus do Machala.

Kukły przewożone są tutaj jak zwyczajni pasażerowie...
... są również świetnymi kompanami do picia.
Zamiana pieniędzy w Ekwadorze nie jest taka prosta. I choć płacimy tutaj dolarami, to warto mieć przy sobie mniejsze banknoty, bo setkami nie ma szans zapłacić nigdzie poza naprawdę dobrymi sklepami. Próbowałem zapłacić za autobus. Wręczyłem stówę, dostałem 95 w drobnych. Jak się później okazało nie była to opłata za autobus – jedynie za wymianę. Na szczęście miałem jeszcze jakieś drobniaki, więc odebrałem grubszą gotówkę z powrotem. Do Machala jechałem jakieś 3 godziny. Nie ma tutaj białych, nie ma turystów praktycznie nic do zobaczenia, ale jak wkrótce się okaże – będzie to (być może właśnie dlatego) jeden z najciekawszych sylwestrów w jakich uczestniczyłem.

Zatrzymałem się na noc – głównie dlatego, że nie było transportu na dalszą część drogi. Kierowcy zaparkowali, wyciągnęli piwo i podziękowali za współpracę. Miejscowi zapewnili, że jutro też nie będzie jak dojechać dalej, bo wszyscy będą za bardzo pijani, żeby prowadzić samochody. Liczę na to, że nie do końca mają rację. Nie byli to w końcu do końca trzeźwi miejscowi. Posiedziałem chwilkę z nimi przy muzyce która przy dłuższym słuchaniu doprowadziłaby do nieodwracalnych zmian w psychice po czym podreptałem w swoim kierunku.
Cmentarz w Machala. Pozytywnie nastraja przed północą.
 

Naprawdę wielki i przyjemny pokój jak na ekwadorskie warunki.
Dziś jeszcze ostatnia rzecz mi pozostała. Znaleźć hotel. Co znów okazało się nie tak proste ale w końcu znalazłem. Nawet miły, duży pokój. Szczęśliwy próbuję płacić, jednak jak wcześniej – stówa nie przejdzie. Muszę gdzieś zamienić. Idę na stację benzynową, nie ma szans, do sklepu – to samo, kolejna stacja zamknięta. Włóczę się na skróty przez jakiś ponury cmentarz i park. W końcu udało mi się znaleźć wypasioną drogerię. Wziąłem Coca-colę i uff. Poszło. Teraz mogę spokojnie zapłacić i pochodzić po mieście. Na samochodach znów jeżdżą olbrzymie kukły. Spidermani, Hulkowie, Obcy, Simpsonowie i wszystko co nasza chora wyobraźnia może sobie stworzyć. Jeżdżą na samochodach, ale również dotrzymują miejscowym towarzystwa przy stołach. Gdy tak pomyśleć – to naprawdę świetni kompani do picia. Nie marudzą, nie wylewają za kołnierz i co najważniejsze – zawsze się z Nami zgadzają. Gdzieś nad rzeką rozstawiona scena a na niej kilku facetów przebranych za prostytutki i konferansjer rzucający żartami z najniższej półki. Wszędzie rozstawione małe sklepiki w których kupić można jedynie jedzenie i fajerwerki. I to nie byle jakie fajerwerki. To zwyczajne materiały wybuchowe dlatego niektóre z nich wolałem okrążać szerokim łukiem. Na razie nic się nie dzieje. Gdzieniegdzie jakiś dzieciak wystrzeli petardę, ale przecież te „arsenały” muszą do czegoś służyć. Podchodzę do pierwszego lepszego samochodu, na którym przewożone były takie kukły. Pytam – po co – a właściciel – że po prostu tak jeżdżą po mieście wokoło. A gdzie wielka fiesta? Pytam. Tu i tam – odpowiada. Wymęczony i zdezinformowany postanowiłem jeszcze trochę pochodzić i wrócić do hotelu...

Scena niedaleko rzeki.
Dzieciaki chętnie się fotografują z potworami.
 

Nie tylko dzieciaki ;)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz