Otavalo, niewielka mieścina
położona u stóp wulkanu Imbabura słynie z największego w całej Ameryce
Południowej targu. Niezliczone ilości tekstyliów, rzeźb, obrazów i wszelkiego
rodzaju lokalnych wyrobów czynią z targu zwanego tutaj Plaza de los Ponchos
wielogodzinną rozrywkę. Dojechaliśmy tutaj w piątek. Targ nie powalał na kolana
ale tylko dlatego, że tak naprawdę rozrasta się on tutaj w soboty. Dziś jedynie
wyszliśmy sobie na spokojnie pozwiedzać kramy i zobaczyć co można zakupić. W
jednym z nich wypytywali nas czego szukamy – Chupacabry – odpowiadam. Kika
mężczyzn zaczęło myśleć. Podobno nie znają tutaj takiego stworzenia. Ale –
jeden odpowiedział – znamy Chupahombre. Po czym cała czwórka ryknęła donośnym
śmiechem. Kobietom w towarzystwie jednak nie do końca było do śmiechu i z
politowaniem patrzyły na rozbawionych partnerów.
Otavalo słynie nie tylko z Plaza
de los Ponchos. W sobotę odbywa się tutaj również lokalny targ zwierząt
rozsławiony przez jeden z programów National Geographic. Aby zobaczyć najwięcej
– należy wstać po piątej i przejść się 2 kilometry od centrum wzdłuż głównej
ulicy do sporego placu u podnóża gór.
Świnie osiągały tutaj nadzwyczajne rozmiary. |
Nie wszyscy pozwalają fotografować swoje zwierzęta. |
Targ zwierząt to idealne miejsce
by zobaczyć byki i konie w pełnym wzwodzie wskakujące na dopiero co „poznane”
przedstawicielki płci pięknej swojego gatunku przyprowadzone przez innych rolników.
Kilku innych prowadzi na smyczach olbrzymie, wypasione czarne świnie lub kilka
mniejszych. W innej zagrodzie sprzedają kury i świnki morskie bezceremonialnie
trzymając jedne i drugie za szyję i pokazując wszystkim przechodniom. Gdzie
indziej można zobaczyć nawet kilka lam i olbrzymie puchate królicze kule. Trzeba
jednak uważać. Zwierzęta tłoczą się jeden obok drugiego, a nieraz są to
olbrzymie byki, które z łatwością mogłyby powalić nawet dużego mężczyznę. Jeden
z miejscowych nawet mnie ostrzega przed swoim „podopiecznym”. Nie ma obaw –
odpowiadam żartując – mój ojciec hoduje 3 metrowe byki i wskazuję dłonią wysoko
nad głową mniej więcej gdzie miałby się ów stwór kończyć. Miejscowy patrzy z
niedowierzaniem ale kiwa głową i pozwala się sfotografować w dowód uznania.
Przed południem wracamy na targ w
centrum miasta. Nie jest to już ten sam targ co wczoraj – wypełniający jedynie
centralny plac. Dziś rozrósł się na kilka przyległych przecznic w każdą stronę.
Jest olbrzymi a setki osób krąży niczym sępy w poszukiwaniu najlepszego zakupu.
Nawet ja się na chwilę zagubiłem wśród kramów. Dzisiaj okoliczne ulice
pozamykane są dla ruchu samochodowego a na straganach znajduje się jeszcze
więcej niż wczoraj ubrań, biżuterii, sztuki, muzyki, obrazów i wszelkiej maści pamiątek.
Na szczęście niedługo mieliśmy pojechać w kierunku Kolumbii i musieliśmy wracać
na dworzec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz