Dziś zachowałem się jak podróżniczy
leszcz. Co prawda nie wydałem 50 czy 100 USD na to, żeby jedynie przekroczyć
granicę, ale skończyłem na długim spacerze spowodowanym właśnie niechęcią
czekania.
Niedaleko od dworca Saint Martin w
Asuncion odjeżdżają autobusy w kierunku granicy z Argentyną (zwykły kursowy
kosztował ponad 250 tys guarani, taxi jeszcze droższe). Nie byłem pewien skąd,
ale wystarczyło popytać. Są to małe busy oznaczone nazwą „Falcon” odjeżdżające
z drogi po lewej stronie dworca. Autobusy dojeżdżają jedynie do granicy, gdzie
należy samemu załatwić wszelkie czynności wyjazdowo-wjazdowe.
Tutaj wyszło moje lenistwo z
granicy Brazylijsko-Paragwajskiej. Okazało się (jak przypuszczałem), że nie
można jednak nie posiadać pieczątki wjazdowej. Celnik zaproponował powrót do
Ciudad del Este lub zapłacenie 50 USD za moje niedopatrzenie. Stosunkowo łatwo
jednak przeszła historia z brakiem pieniędzy. Uwierzył, ale najpierw musiał
zobaczyć mój portfel, żeby przekonać się na własne oczy i w ramach łapówki
wybrał wszystko co tam posiadałem. Nie było tego wiele – ponieważ resztę
gotówki schowałem wcześniej w innym miejscu. Spytał jeszcze czy na pewno nic
więcej nie mam i zapewniony wbił pieczątke wyjazdową. Wyglądało na to, że bardzo
chciał mi uwierzyć. Cała odprawa zajęla 5 minut i już byłem po stronie
Argentyńskiej.
Tutaj dałem ciała kolejne dwa
razy. Raz – ponieważ nie chciało mi się wymienić gotówki jak tylko miałem
okazję zaraz na granicy, gdy miejscowi namawiali. Dwa, nie chciało mi sieą
poczekać na lokalne autobusy collectivos na
granicy. Poszedłem więc pieszo w kierunku centrum Colindy. Jak się szybko
okazało – gotówka była mi bardzo potrzebna bo w żadnym sklepie nie można było
użyć dolarów a żaden z autobusów nie zatrzymywał się za granicą tylko dopiero w
mieście. Nie ma jednak tego złego... poznałem kilka osób i pokszkoliłem mój
kulejący hiszpański. Za to zaraz przy dworcu w Colinda jakaś grupka mężczyzn
wymieniła mi pieniądze po zdecydowanie najlepszym kursie jaki istniał w tym
momencie w Argentynie i szybko złapałem autobus do Formosy.
Jeśli chodzi o pieniądze w
Argentynie warto dowiedzieć się odrobinę wcześniej jak to wygląda ponieważ są
tutaj dwa odrębne kursy USD. Jeden oficjalny – po jakim zamienimy pieniądze w
banku, wybierzemy z bankomatu lub zapłacimy kartą (ok 8,5 peso za dolara) i
drugi – tzw „blue” czy „paralelo” – to czarny rynek (możemy dostać 12,5 – 13
peso za dolara). Jednak aby zamienić po kursie czarnorynkowym musimy udać się
na lokalny market gdzie z pewnością będą siedzieli gdzieś na krzesełkach na
rogu a często również nawoływali tzw. „cambitos” – najczęściej w czarnych
okularach, z teczką na ramieniu podejrzanie wyglądający, starsi mężczyźni. Najlepiej wymieniać wysokie nominały
i w większej ilości. Za mniejsze zapłacą mniej. Jednak nadal znacznie powyżej
bankowej wartości. Można by pomyśleć, że można tutaj zrobić niezły biznes
kupując dolary w banku i sprzedając u „cambitos” jednak nie jest to takie
łatwe. Sprzedaż dolarów w banku jest bardzo ograniczona i mocno sprawdzana
dlatego właśnie istnieje czarny rynek by ułatwić miejscowym dostęp do
amerykańskiej waluty „na szybko” choć drożej.
Sama Formosa nie jest niezwykłym
miejscem, ale to ważny punkt przesiadkowy dla podróżujących na południe, w
stronę Wodospadów Iguazu i Buenos Aires. Warto chwilkę poświęcić na zwiedzenie
centralnego marketu – można tutaj kupić wszystko co przyda nam się w dalszej
podróży i zamienić pieniądze. Ja jak zwykle zatrzymałem się niedaleko dworca i
kolejnego dnia ruszyłem w stronę Salta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz