sobota, 3 stycznia 2015

Colinda i Formosa



Dziś zachowałem się jak podróżniczy leszcz. Co prawda nie wydałem 50 czy 100 USD na to, żeby jedynie przekroczyć granicę, ale skończyłem na długim spacerze spowodowanym właśnie niechęcią czekania.

Niedaleko od dworca Saint Martin w Asuncion odjeżdżają autobusy w kierunku granicy z Argentyną (zwykły kursowy kosztował ponad 250 tys guarani, taxi jeszcze droższe). Nie byłem pewien skąd, ale wystarczyło popytać. Są to małe busy oznaczone nazwą „Falcon” odjeżdżające z drogi po lewej stronie dworca. Autobusy dojeżdżają jedynie do granicy, gdzie należy samemu załatwić wszelkie czynności wyjazdowo-wjazdowe.

Tutaj wyszło moje lenistwo z granicy Brazylijsko-Paragwajskiej. Okazało się (jak przypuszczałem), że nie można jednak nie posiadać pieczątki wjazdowej. Celnik zaproponował powrót do Ciudad del Este lub zapłacenie 50 USD za moje niedopatrzenie. Stosunkowo łatwo jednak przeszła historia z brakiem pieniędzy. Uwierzył, ale najpierw musiał zobaczyć mój portfel, żeby przekonać się na własne oczy i w ramach łapówki wybrał wszystko co tam posiadałem. Nie było tego wiele – ponieważ resztę gotówki schowałem wcześniej w innym miejscu. Spytał jeszcze czy na pewno nic więcej nie mam i zapewniony wbił pieczątke wyjazdową. Wyglądało na to, że bardzo chciał mi uwierzyć. Cała odprawa zajęla 5 minut i już byłem po stronie Argentyńskiej.

Tutaj dałem ciała kolejne dwa razy. Raz – ponieważ nie chciało mi się wymienić gotówki jak tylko miałem okazję zaraz na granicy, gdy miejscowi namawiali. Dwa, nie chciało mi sieą poczekać na lokalne autobusy collectivos na granicy. Poszedłem więc pieszo w kierunku centrum Colindy. Jak się szybko okazało – gotówka była mi bardzo potrzebna bo w żadnym sklepie nie można było użyć dolarów a żaden z autobusów nie zatrzymywał się za granicą tylko dopiero w mieście. Nie ma jednak tego złego... poznałem kilka osób i pokszkoliłem mój kulejący hiszpański. Za to zaraz przy dworcu w Colinda jakaś grupka mężczyzn wymieniła mi pieniądze po zdecydowanie najlepszym kursie jaki istniał w tym momencie w Argentynie i szybko złapałem autobus do Formosy.

Jeśli chodzi o pieniądze w Argentynie warto dowiedzieć się odrobinę wcześniej jak to wygląda ponieważ są tutaj dwa odrębne kursy USD. Jeden oficjalny – po jakim zamienimy pieniądze w banku, wybierzemy z bankomatu lub zapłacimy kartą (ok 8,5 peso za dolara) i drugi – tzw „blue” czy „paralelo” – to czarny rynek (możemy dostać 12,5 – 13 peso za dolara). Jednak aby zamienić po kursie czarnorynkowym musimy udać się na lokalny market gdzie z pewnością będą siedzieli gdzieś na krzesełkach na rogu a często również nawoływali tzw. „cambitos” – najczęściej w czarnych okularach, z teczką na ramieniu podejrzanie wyglądający, starsi mężczyźni. Najlepiej wymieniać wysokie nominały i w większej ilości. Za mniejsze zapłacą mniej. Jednak nadal znacznie powyżej bankowej wartości. Można by pomyśleć, że można tutaj zrobić niezły biznes kupując dolary w banku i sprzedając u „cambitos” jednak nie jest to takie łatwe. Sprzedaż dolarów w banku jest bardzo ograniczona i mocno sprawdzana dlatego właśnie istnieje czarny rynek by ułatwić miejscowym dostęp do amerykańskiej waluty „na szybko” choć drożej.

Sama Formosa nie jest niezwykłym miejscem, ale to ważny punkt przesiadkowy dla podróżujących na południe, w stronę Wodospadów Iguazu i Buenos Aires. Warto chwilkę poświęcić na zwiedzenie centralnego marketu – można tutaj kupić wszystko co przyda nam się w dalszej podróży i zamienić pieniądze. Ja jak zwykle zatrzymałem się niedaleko dworca i kolejnego dnia ruszyłem w stronę Salta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz