wtorek, 27 stycznia 2015

Quito i Mitad del Mundo



Quito to miasto w którym mógłbym mieszkać. Jest naprawdę fenomenalne. Piękne, kolorowe, monumentalne. Wspaniałe otoczenie w postaci olbrzymich gór (tak naprawdę Quito znajduje się na zboczach czynnego wulkanu Pichincha) i kolonialna zabudowa. Quito to druga najwyżej położona stolica (po La Paz) na Świecie i jedyna, która jest bezpośrednio zagrożona aktywnym wulkanem. Ciekawostką jest, że centrum historyczne miasta było wzięte pod opiekę UNESCO jako Dziedzictwo Kulturowe wraz z historycznym centrum Krakowa 18 września 1978 roku. Kraków to również miasto partnerskie Quito. Większość świetnie zachowanych zabytków znajduje się właśnie tutaj: Carondelet Place, Katedra Quito, Kościół San Francisco. Na wzgórzu jakieś dwa kilometry dalej znajduje się gigantyczna Basilica del Voto Nacional. Na zbocza wulkanu Pichincha wjechać można kolejką linową i podziwiać wspaniałą, rozciągniętą panoramę miasta.

Hotel znaleźliśmy bardzo szybko. W starej zabudowie, obszerne pokoje i bardzo czyste łóżka. Jedynym mankamentem był niedziałający internet. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że pracownik na moją prośbę wspinał się na barierkę pięć metrów nad patio i ryzykował własnym życiem tylko po to by zresetować routery. Nic to niestety nie dało, ale wzbogaciło go o drobne doświadczenie wspinaczkowe. Myślę, że gdy już zszedł był mi wdzięczny ponieważ uczyniłem go człowiekiem odważniejszym.

Ciekawostką okolic Quito jest Mitad del Mundo. Połowa Świata. Umowne miejsce w którym przebiega równik. Ekwadorczycy zrobili z tego faktu lokalną atrakcję. Wybudowali planetarium i muzeum. Zgromadzili całkiem sporą ilość indiańskich artefaktów i totemów. Wybudowali repliki ich domów i poustawiali przedmioty związane z równikiem, które ku uciesze gawiedzi robią wrażenie na niezorientowanych w dziedzinie nauki.
Dojazd do Mitad del Mundo z centrum zajmuje około dwie godziny. Należy podjechać metrobusem na dworzec Ofelia i stamtąd przesiąść się w kolejny bus – który podwiezie nas pod samo muzeum Intinan. W autobusie znajduje się spora kolekcja ciekawych osobowości. W tym jeden chłopiec ze sporym tunelu w uchu. Patrzy jak by się czuł co najmniej dziwny. Mi osobiście takie tunele się nie podobają, ale świadom jestem że za parę lat zobaczymy na ulicach ludzi z ogonami, skrzydłami, pokrytymi łuską i z rogami. To już podoba mi się bardziej. W końcu będzie kolorowo i zabawnie. Nie wspominając już o dodatkowym bonusie - jakim będzie poziom irytacji wśród konserwatystów. Co do tuneli - znacznie fajniejsze niż w uchu byłyby tunele przez całe ciało. Przez brzuch czy ręce. Można by je upozorować na dziury po kulach i taka modyfikacja podczas chodzenia bez koszulki robiła by wrażenie nie tylko na kobietach. Pamiętajcie - pomysł był mój.

Dla mnie osobiście nie miało znaczenia czy zobaczymy dwa zlewozmywaki i jajko na gwoździu, ale dla mojej towarzyszki (zachęconej kiepskimi programami i płytkim rozumowaniem Cejrowskiego) był to numer jeden w Ekwadorze i musiałem się zgodzić. Oczywiście zostawiłem jej wszystkie sprawy logistyczne i marudziłem na każdym kroku, żeby nie miała zbyt łatwo. Zapewniam – nie miała. Koniec końców zanim dojechaliśmy do muzeum chciała mnie poćwiartować i rozglądała się za miejscem w którym mogłaby bezpiecznie pozbyć się ciała, ale przezornie utrzymywałem bezpieczny dystans i nie miała okazji.

Muzeum jest jednak ciekawsze niż można by się spodziewać. W cenie biletu dostaniemy opiekę lokalnego przewodnika i zobaczymy znacznie więcej niż tylko słynną linię równika. Jest tutaj kilka domów indian Wuaorani – znanych między innymi z umiejętności pomniejszania głów. Usuwali w tym celu czaszkę, zaszywali usta i oczy a następnie wypełniali rozgrzanymi kamieniami i piaskiem by ściągnąć skórę. Potrafili zmniejszyć głowy do wielkości ludzkiej pięści. Wiele oddałbym, żeby wypróbowali swoich umiejętności na niektórych polskich politykach.

Na koniec wizyty w muzeum mamy okazję obejrzeć słynne jajko na gwoździu (którego oczywiście nikt poza przewodnikiem nie potrafił na nim ustawić) i zlewozmywak z wiadrem obrazujący kierunek wypływu wody. Nie pamiętam co miało reprezentować jajko na gwoździu, ale zlew wyraźnie pokazuje, że na półkuli północnej podczas spuszczania z niego wody tworzy się wir o przeciwnym kierunku niż w zlewie ustawionym na półkuli południowej. Dokładnie na równiku woda wypływa spodem nie tworząc żadnych zawirowań. Można by pomyśleć – czary. Jednak za całą ciekawostkę odpowiada ukształtowanie podłogi w tym miejscu, która opada z dwóch stron w kierunku rzekomo wyznaczonego równika. Bezcenny jest widok dziesiątek turystów dyskutujących nad przyczynami takiego stanu rzeczy i obserwacja przewodnika, który tylko niepozornie się uśmiecha podziwiając ignorancję „wykształconych” Europejczyków.
 


 
 





























































1 komentarz: