czwartek, 8 stycznia 2015

Tacna i Arequipa

Przejście Chile – Peru było stosunkowo szybkie i bezbolesne. W Arica wsiadamy w taksówkę, do której wsiada oprócz mnie jeszcze czterech miejscowych i kierowca. Płacimy 4000 peso i mamy zapewniony transport przez dwie odprawy aż do pierwszego peruwiańskiego miasta – Tacna. Wypełnianiem papierków zajął się kierowca opisanej taksówki, tak więc tym razem jako dumny obywatel Polinezji Francuskiej wjechałem na terytorium Peru.

Tacna to niewielkie miasto położone około 30 km od granicy z Chile. Dwa rzuty oka i zrozumiałem dlaczego nie jest ważnym punktem na niczyjej podróżniczej mapie. Ja też jedynie przesiadłem się tutaj z taksówki do autobusu. Zjadłem porządny obiad i ruszyłem do pięknej Arequipy. W Arequipie byłem już kilka razy wcześniej – ale nigdy w terminie świątecznym, dlatego trochę ciekawiło mnie jak miasto będzie wyglądało. Poza tym mam sentyment. Arequipa jest nadzwyczajnie piękna. Białe centrum - Ciudad Blanca z wspaniałą katedrą, przyjaznymi uliczkami oraz kolorowym Monasterio Santa Catalina położone u stóp majestatycznych wulkanów Misti i Chachani (na który zresztą miałem okazję się wspiąć).
Wulkan Misti
Do Arequipy dojechałem wieczorem i zanim znalazłem hotel z plecakiem i całym dobytkiem zmuszony byłem obejść centrum i pofotografować. Ognistoczerwony zachód Słońca roztaczał się nad miastem podkreślając kolory Plaza del Armas i spoglądających na miasto z góry wulkanów. Tysiące osób przemierzało tam i z powrotem stare miasto uczestnicząc w świątecznej gorączce zakupów.
Hotel dosyć ciężko było znaleźć ponieważ wszystkie tańsze opcje dawno już były zajęte a drogie były po prostu sporo za drogie. W końcu jednak udało mi się wytargować pokoik i spokojnie zostawiając rzeczy mogłem przez kilka chwil pozwiedzać miasto. 

Takich tłumów jeszcze tutaj nie widziałem. Ciężko przeciskać się po wąskich chodnikach jednak ma to swój urok. Wolę takie żywe miasta i uśmiechniętych ludzi niż pozamykane okna i ponure twarze. Restauracje krzyczą reklamami z budynków. Dziewczyny próbują namówić na przekąski. Inni sprzedawcy rozłożeni na chodniku wciskają mi petardy w dłonie. Przecież to najlepsza zabawa w południowej Ameryce. Jak jest fiesta – ma być głośno i kolorowo. Skromniejsi adepci sztuki gastronomicznej porozkładani ze swoimi maleńkimi wózkami sprzedają szaszłyki, kanapki i hamburgery. Porządku pilnują policjanci, których o tej porze roku jest tutaj wyjątkowo dużo. Wśród tłumu wyczekują na klientów też miłośniczki przyjemniejszych i starych jak Świat usług. Co jakiś czas za rękę łapie mnie jedna czy druga próbując zaciągnąć w ciemny zaułek i zawrzeć krótkoterminową umowę.
Kilka godzin na mieście i wracam do siebie. W Arequipie nie chcę przebywać długo. Nazajutrz ruszam dalej w trasę. Limę też ominę. Zmienię jedynie autobus i poszukam czegoś ciekawszego na północy. Dziś miasto nie śpi. Jednak od rana następnego dnia wszystko jest pozamykane. Na ulicach tylko nieliczni sprzedawcy i żebracy. Okna i drzwi zasłonięte żaluzjami i żelaznymi kratami. O wczorajszej imprezie przypominają góry śmieci na ulicach, których pewnie jeszcze przez kilka dni nikt nie uprzątnie. Wsiadam w lokalny bus w którym z trudnością się mieszczę i jadę w kierunku terminala. Dziś długa droga – na pewno do Limy, a czy dalej – zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz