czwartek, 1 stycznia 2015

Asuncion

Z Villarica do Asuncion jest jedynie kilka godzin jazdy. Znów przez Colonel Oviedo. Jednak tym razem bez przesiadek, bo w stronę wielkich miast jeździ się tutaj bezpośrednio (podobnie zresztą jak w większości innych państw).

Zawsze szukam sobie pokoju w okolicach dworca ze względów logistycznych (chyba, że zostaję w mieście na dłużej) żeby mieć pod nosem autobusy następnego dnia. Miasto eksploruję na nogach lub za pomocą komunikacji miejskiej. Najczęściej w takich państwach jak Paragwaj jeden dzień starcza w zupełności. Minusem jest, że hotele w takich lokalizacjach przeznaczone są dla lokalnych podróżników i najczęściej posiadają bardzo niski standard.

Hotelik z Asuncion na długo zapadnie mi w pamięć. Tak naprawdę ładne w tym hotelu były jedynie wizytówki. Pokój w kategorii "economico" to spore nadużycie określenia „eufemizm”. Ta mała, gorąca klatka sprawiła że na kilka dni przestało mi się chcieć robić zdjęć, pisać i jeść. Za to zdecydowanie więcej piłem. Pościel jak się domyśliłem nie zmieniana a jedynie rozprostowywana niezgrabnie na łóżku. Prawdopodobnie tylko w celu odwinięcia z niej ciała wcześniejszego lokatora który popełnił samobójstwo z powodu depresji. Wentylator wył jak traktor a na ścianach widniały niedocenione dzieła sztuki mogące konkurować z malowidłami Jacksona Pollocka. Z jedną różnicą – wyglądały na stworzone za pomocą krwi i... wolę się nie domyślać czego jeszcze.


Takie realia. Czasami nie ma sensu szukać więcej. Trzeba spróbować lokalnego standardu. Zresztą... Zawsze mogło być gorzej: czyjś bagażnik, betoniarka lub wnętrze grobowca (6 stóp pod ziemią). Na szczęście to jedynie jedna taka noc i jutro będą „luksusy”.

Korzystając z czasu i odpychającej lokalizacji ruszyłem w miasto z aparatem. Jednak dopadł mnie jakiś blok fotograficzny i nie mogłem zrobić jednego poprawnego zdjęcia. Być może to miasto ma niewiele do zaoferowania, jednak w takie wymówki nawet sobie nie wierzę. Pojeździłem za to lokalnymi busami i porozglądałem się po okolicy. Prawie każdy pije tutaj w ciągu dnia mate de coca. Pomaga to radzić sobie ze znużeniem i zaspokaja pragnienie. Kierowcy autobusów pociągają leniwie kilka łyków i przekazują kubeczek bileterce. Co jakiś czas dolewają wody powtarzając „rytuał”. Piją sprzedawcy przy straganach, taksówkarze i kucharze. Ja jednak nie potrafię docenić smaku tego specyfiku/świństwa (jak kto woli). Ale nie ma się co dziwić – czarnej herbaty również nie znoszę. Kubek do parzenia mate de coca to jednak bardzo ładnie wykonana,  jedna z niewielu i na pewno najpopularniejsza pamiątka jaką można tutaj zakupić.

Chodziłem długo pamiętając, że w końcu muszę wrócić do pokoju i skusiłem się na jedno lokalne piwo. Dobry to był pomysł, ponieważ napój poprawił moje odczucia estetyczne (a raczej obniżył wymagania). Myślę że po trzech czułbym się w moim pokoju jak w dwójce małżeńskiej. Jestem przekonany, że właściciele hoteli stosują taką właśnie strategię – niskiego standardu – po to by trzymać klientów z daleka od pokoju. Człowiek wraca do pokoju jedynie na noc. Najczęściej korzysta z własnego śpiwora. Sprzątający nie muszą przykładać się do pracy (co wywnioskowałem po olbrzymich pajęczynach w najbliższych okolicach łóżka i kurzu zalegającym dosłownie wszędzie). Zaoszczędzają na czasie i proszku do prania. Oczywiście żartuję, ale... na środkach czyszczących rzeczywiście oszczędzali.

Przyszła w końcu pora na powrót, szybki nocleg i prysznic. Ale prysznic... to zupełnie inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz