Transport do Managua udało się trafić idealnie.
Kilka kroków od "hotelu" stał autobus a kierowca donośnym głosem
nawoływał: Managua! Managua!. Pozbierałem więc fakty do
kupy i wsiadłem.
Jedziemy na północ wzdłuż pięknego jeziora Nicaragua.
Czarne wody kontrastują z lazurowym niebem a w samym centrum jeziora
majestatycznie wznoszą się dwa piękne wulkany – Concepcion i Maderas. Siadam z
przodu i rozmawiam chwilę z bileterem. Wypytuję o aktywne wulkany ale niestety znowu
nie będę miał szansy zobaczyć żadnego plującego lawą. Pokazuje mi za to kilka w
oddali i jeden zupełnie niedaleko z unoszącym się z krateru dymem. Kierowca
również dołącza się do bycia przewodnikiem i za każdym razem jak pokazuje coś
ciekawego zwalnia bym spokojnie mógł porobić zdjęcia. W zasadzie większość osób
wokół mnie coś mi doradza, wymienia ciekawe miejsca. Nie można się nudzić. Ja
też jestem dla nich rozrywką bo w końcu - gdzie ta dziwna kraina zwana Polską
się znajduje? Gdybym opowiadał tutaj, że w polskich rzekach płynie piwo a po
łąkach biegają jednorożce też by mi wierzyli.
Krótki postój w Rivas. Ale skoro i tak nie płynę
na wyspę by wspiąć się na wulkan nie ma sensu zostawać dłużej. Kilka rzeczy
trzeba zostawić na następny raz. Kierowca tylko szybko wymienia pasażerów na
przystanku i ruszamy w dalszą trasę.
Dzisiejszego dnia chcę nadgonić zwiedzanie
ponieważ liczę na szybkie dotarcie do Gwatemali i wyrobienie tam wizy do Indii.
Odpuszczam Bangkok bo - choć nie można się tam nudzić to na wizę będę musiał
czekać nawet ponad 8 dni. W Gwatemali podobno 3-4 robocze. Nie tracę czasu na
knajpy i posiłki. Zresztą tutaj nikt z głodu nie umrze nawet gdyby zamieszkał w
autobusach. W każdej większej miejscowości na krótką chwilę wsiadają do
autobusu kobiety (i mężczyźni) sprzedające empanady, kanapki, przekąski i picie.
Odpalają część kierowcy za możliwość sprzedaży w autobusie i zarabiają na
wygłodniałych pasażerach. Uczciwy układ i każdy jest szczęśliwy. Najbardziej
Ci, którzy nie mieli czasu na przyzwoite śniadanie. Przed samą Managuą wojsko
zatrzymuje nasz autobus i przeprowadza losową kontrolę na wypadek ewentualnych
zamachów. Znów bardzo sprawnie i szybko. Jedna kobieta trochę wystraszona pyta
czy to norma. Tak, tak - norma. Przecież wojskowi muszą coś robić i stwarzać
pozory że są potrzebni. Po niedługim czasie docieramy do stolicy na typowy w
tych szerokościach geograficznych dworzec - stare autobusy z milionem obrazków
przedstawiających świętych i napisów w stylu "Jezus mnie prowadzi"
(choć w sumie nie przypominam sobie żeby był znany z bycia dobrym kierowcą), dziesiątki
knajpek, riksiarzy, sprzedawców i taksiarzy. Gwar i kolory mieszające się z parkingowym
kurzem. Managuę też traktuję po macoszemu. Krótki spacer. Coca-Cola i po chwili
znajduję transport do znacznie ciekawszego miejsca - Leon.
Leon to piękne, niewielkie miasteczko z kolonialną
zabudową, kolorowymi budynkami i olbrzymią katedrą (Cathedral of Mary’s
Assumption) w centrum. Ciekawostką jest położony niedaleko jeden z najmłodszych
na Świecie wulkanów - Cerro Negro (data urodzenia 1850 rok). Korzystam z tego,
że transport w stronę oceanu jest po drugiej stronie miasta i robię sobie
wycieczkę miastopoznawczą z plecakiem na... plecach (bo gdzieżby indziej).
Do Las Penitas jedziemy najpopularniejszym
krótkodystansowym transportem w Ameryce centralnej czyli przerobionym szkolnym
amerykańskim autobusem. Jako, że ostatnimi czasy ciężko było z prysznicem, dziś
wieczór postanowiłem pójść na całość i wybrałem największą "wannę" z
możliwych czyli Ocean Spokojny. W końcu znalazłem przyjemny domek na plaży. Duża
sala na otwartym powietrzu. Kilka kroków do wody. Wieczorami kąpiele i ogniska.
Na kolację świetnie usmażona ryba i piwo. I cały ocean tylko dla mnie. Po zmroku
nie widzę, żeby ktoś się kąpał. Może jest zbyt ciemno by zobaczyć ale raczej
jestem sam. Zatem lokalne piwo i do wody. Wiem, że nie powinienem namawiać do
złego ale alkohol tylko w celach prewencyjnych. Do zabijania bakterii i
odstraszania rekinów. Rekiny nie znoszą alkoholu. To fakt powszechnie znany. Czy
kiedykolwiek słyszeliście o pijanym rekinie wracającym o czwartej nad ranem do
domu? Czy kiedykolwiek słyszeliście o rekinie który znęcałby się po pijaku nad
swoją żoną albo zaniedbywał dzieci? To dlatego że rekiny to stuprocentowi
abstynenci i nigdy nie tknęliby ofiary która choćby leżała w pobliżu alkoholu.
Zatem z zupełnym spokojem wskakuję po raz kolejny do wody i zmagam się z
dwumetrowymi wspaniałymi falami a resztę wieczoru spędzam na rozmowach z Fatimą
- właścicielką domku i pokręconym hipisem, który opowiada dziwne rzeczy i sam
siebie do końca nie rozumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz