niedziela, 22 lutego 2015

Penas Blancas - Granica z Nikaraguą

Na północ od La Fortuny i wulkanu Arenal pogoda i krajobraz diametralnie się zmienia. Momentalnie znikają chmury a roślinność wydaje się być bardziej sucha i miejscami brązowa. Jadę późnym popołudniem podziwiając spowite chmurami stożki wulkanów i zielone pola z wyrastającymi gdzieniegdzie palmami. Rozmawiając z kierowcą i wpychając się na siedzenie obok by porobić zdjęcia.

Na granicę Kostaryka-Nikaragua docieram dosyć późno. Sama odprawa to kilkanaście minut ale niestety o tej porze na północ już nic nie jedzie. Zostaję więc w jedynym hotelu - kantynie dla kierowców ciężarówek na samej granicy. Z samego przejścia mam w pamięci jedynie czerwone światła ciężarówek i unoszący się nad drogą pył. Kobiety na granicy ostrzegają, żeby samemu nie chodzić nocą choć wszędzie w zasięgu wzroku mam policjantów lub ochronę. Jednak uważam. Mijam kilka posterunków i mur. Przez ulicę przetoczył się wielki niczym niedźwiedź miejscowy nie zwracając na mnie uwagi. Pewnie gdyby się potknął, upadł na mnie i mnie zmiażdżył również by tego nie zauważył. "Hotel" w którym się zatrzymuję to nadużycie tego słowa. Niski standard i mała cena. 


Prowadzony przez dwóch transwestytów i kilka nadgryzionych zębem czasu prostytutek. Na górze speluna z wyjątkowo głośną szafą grającą oraz sale z stołami bilardowymi. Na dole kilka pokoików, które zazwyczaj w takich miejscach wynajmuje się "na godziny" lub jak ktoś jest wyjątkowo napalony - "na minuty". Niestety paszport muszę zostawić "na recepcji" - a raczej w szufladzie za barem. Nie lubię się tak z nim rozstawać szczególnie w podejrzanych miejscach ale nie ma wyjścia. Do pokoju prowadzi mnie jedna z "pracownic" i nie bardzo rozumie, że ja tutaj zostaję jedynie by się przespać. Wypraszam ją z pokoju po czym wracam na górę do kantyny. W kantynie zawsze można coś zamówić do jedzenia i wypić. A piwo w Nikaragui jest tanie. I dobrze bo kilka łyków na szczęście podwyższa standard i zaczyna się robić znośnie. Michelle czy Michael - jeden z "chłopców" prowadzących lokal okazuje się zupełnie miłą osobą. Dosiada się i chwilę rozmawiamy o Polsce i Nikaragui. Śmieje się z kobiet, które tutaj pracują i znacząco mruga w ich stronę. Okazuje się, że miejsce to jest odrobinę bardziej kulturalne niż myślałem na samym początku. Jeszcze tylko kilka chwil z chłopakami przy bilardzie i znikam spać. Dzisiejszy dzień był bardzo męczący...




Nie wiem czy to twarde jak skała łóżko czy pięć walk które stoczyłem podczas śniącego mi się fight-clubu ale obudziłem się bardziej zmęczony niż poszedłem spać. Na szczęście wspaniała pogoda i perspektywa porządnego prysznica wieczorem nastraja mnie pozytywnie więc wstaję wcześnie i ruszam w drogę. Paszport przynosi mi uśmiechnięty drugi transwestyta z fryzurą a'la lata 80-te i wyglądem Davida Lee Rotha życząc udanej podróży. Z wyrazu twarzy odczytuję, że noc miał znacznie bardziej udaną niż ja. W końcu prostytutek w tym przybytku było dużo mniej niż kierowców ciężarówek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz