Na północ od La Fortuny i wulkanu Arenal pogoda i krajobraz
diametralnie się zmienia. Momentalnie znikają chmury a roślinność wydaje się być
bardziej sucha i miejscami brązowa. Jadę późnym popołudniem podziwiając spowite
chmurami stożki wulkanów i zielone pola z wyrastającymi gdzieniegdzie palmami.
Rozmawiając z kierowcą i wpychając się na siedzenie obok by porobić zdjęcia.
Na granicę Kostaryka-Nikaragua docieram dosyć późno. Sama odprawa to
kilkanaście minut ale niestety o tej porze na północ już nic nie jedzie.
Zostaję więc w jedynym hotelu - kantynie dla kierowców ciężarówek na samej granicy.
Z samego przejścia mam w pamięci jedynie czerwone światła ciężarówek i unoszący
się nad drogą pył. Kobiety na granicy ostrzegają, żeby samemu nie chodzić nocą choć
wszędzie w zasięgu wzroku mam policjantów lub ochronę. Jednak uważam. Mijam
kilka posterunków i mur. Przez ulicę przetoczył się wielki niczym niedźwiedź
miejscowy nie zwracając na mnie uwagi. Pewnie gdyby się potknął, upadł na mnie
i mnie zmiażdżył również by tego nie zauważył. "Hotel" w którym się
zatrzymuję to nadużycie tego słowa. Niski standard i mała cena.
Prowadzony
przez dwóch transwestytów i kilka nadgryzionych zębem czasu prostytutek. Na
górze speluna z wyjątkowo głośną szafą grającą oraz sale z stołami bilardowymi.
Na dole kilka pokoików, które zazwyczaj w takich miejscach wynajmuje się "na
godziny" lub jak ktoś jest wyjątkowo napalony - "na minuty". Niestety
paszport muszę zostawić "na recepcji" - a raczej w szufladzie za
barem. Nie lubię się tak z nim rozstawać szczególnie w podejrzanych miejscach
ale nie ma wyjścia. Do pokoju prowadzi mnie jedna z "pracownic" i nie
bardzo rozumie, że ja tutaj zostaję jedynie by się przespać. Wypraszam ją z
pokoju po czym wracam na górę do kantyny. W k antynie zawsze można coś zamówić
do jedzenia i wypić. A piwo w Nikaragui jest tanie. I dobrze bo kilka łyków na
szczęście podwyższa standard i zaczyna się robić znośnie. Michelle czy Michael
- jeden z "chłopców" prowadzących lokal okazuje się zupełnie miłą
osobą. Dosiada się i chwilę rozmawiamy o Polsce i Nikaragui. Śmieje się z
kobiet, które tutaj pracują i znacząco mruga w ich stronę. Okazuje się, że
miejsce to jest odrobinę bardziej kulturalne niż myślałem na samym początku.
Jeszcze tylko kilka chwil z chłopakami przy bilardzie i znikam spać. Dzisiejszy
dzień był bardzo męczący...
Nie wiem czy to twarde jak skała łóżko czy pięć walk które stoczyłem
podczas śniącego mi się fight-clubu ale obudziłem się bardziej zmęczony niż
poszedłem spać. Na szczęście wspaniała pogoda i perspektywa porządnego prysznica
wieczorem nastraja mnie pozytywnie więc wstaję wcześnie i ruszam w drogę.
Paszport przynosi mi uśmiechnięty drugi transwestyta z fryzurą a'la lata 80-te
i wyglądem Davida Lee Rotha życząc udanej podróży. Z wyrazu twarzy odczytuję,
że noc miał znacznie bardziej udaną niż ja. W końcu prostytutek w tym przybytku
było dużo mniej niż kierowców ciężarówek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz