Boca del Toro znaczy "bycze
usta". Kojarzą się z zaślinionymi, zimnymi, wielkimi wargami i czychającym za nimi
szorstkim jęzorem. Jakby krowim. Tyle, że byczym. Miejsce to najbardziej znane z powodu swoich wspaniałych plaż i uroczych
knajpek przyciąga dziesiątki turystów. Już podczas zapełniania autobusu miałem pewne obawy. 80% białych. Trochę miejscowych. Zapewne jadą do pracy. Cóż. Boca del Toro to miejsce gdzie miałem trochę odpocząć i popływać. Jakże ja byłem naiwny...
Obudzili nas o piątej nad ranem. Tutaj kończy się nasza przejażdżka. Dalej
trzeba łodzią ponieważ Boca del Toro leży na wyspie. Zaczęło się pięknie. Ruszyliśmy powoli po gładkiej niczym szkło tafli zatoki. Odbicia w wodzie domostw na brzegu sprawiały wrażenie, że w
rzeczywistości unoszą się one w powietrzu a my w każdej chwili możemy wzbić się nad nie lub polecieć poniżej. Łódź przyspiesza. Białe fale rozpryskują się wokół nas. Kil mocno bije o powierzchnię oceanu. Mijamy zakotwiczone żaglowce a w oddali
widać światła Bocas. Będzie pieknie...
Jednak samo miasteczko odrobinę
rozczarowuje. Tak naprawdę, żeby dotrzeć na jakąś plażę trzeba dalej popłynąć łodzią lub pojechać autobusem. Na plażę czerwonej żaby lub Boca del Drago. Albo przynajmniej wynająć rower i
pojechać kilka kilometrów na wschód. Wtedy rzeczywiście można zakosztować raju. Ale samo miasteczko to po prostu imprezownia dla młodszych i
starszych backpackersów. Miesce wypadowe na różnego rodzaju "przygody" w okolicy. Nurkowanie, surfowanie,
plażowanie itd...
Ale nie w samym mieście...
Nie mniej jednak nie żałuję. Ludzie są bardzo
otwarci pomimo zepsucia przez turystów, a co najważniejsze - zjadłem tutaj najwspanialszego kurczaka jakiego jadłem w życiu. Szkoda,
że nie miałem okazji
poznać go za życia. Musiał mieć niezwykłą osobowość. Kury pewnie za nim szalały. Był w centrum uwagi na każdej imprezie
a jak tylko miał czas zgłębiał swoją wiedzę w bibliotekach i przeczesując internet. Z
takim kurczakiem możnaby porozmawiać o antymaterii, o podróżach w czasie, o Nietsche'm i Ewolucji. Ten jednak zdecydował się oddać swoje życie by stać się moim posiłkiem. Nie
zapomnę mu tego.
Tak więc w Boca del Toros nocne życie tętni. My
przechadzamy się ciemnymi uliczkami i rozglądamy się za lokalnymi atrakcjami. Tutaj ktoś prowadzi samolot (tak - dwumetrowy
samolot) na smyczy. Gdzie indziej wyskoczy szczur, trochę dalej pies (ale
efekt jest nawet jeszcze ciekawszy - pod warunkiem, że krzyczy się
"szczur"). W oddali huczy muzyka. Kobiety smażą jedzenie przy chodniku.
Przyjemnie... ale jednak trochę daleko od morza. Nie można po zmroku po prostu wskoczyć i się wykąpać a później słuchać szumu fal leżąc na brzegu...
Znacznie ciekawszym miejscem jest
przeciwległa część wyspy. Boca del Drago. To "paszcza smoka" więc musi być ciekawiej.
Smoki to nie byki. Smoki wcinają byki na śniadanie. Rzeczywiście jest piękniej. Około godzinny przejazd i krótki spacer prowadzi do wspaniałej zatoki jakie znamy jedynie z
folderów reklamujących rajskie
wakacje. Idziemy... Idziemy... W pewnym momencie skręcam w krzaki i znajdujemy się na
malowniczej, prywatnej plaży. Nie ma nikogo. W oddali tylko stateczek i kilka ludzi. Rzucam się do wody i po
chwili znajduję kilka rozgwiazd. Są ogromne. Pomarańczowe i czerwone. Piękne. Spod nóg ucieka mi płaszczka. Trochę dalej widzę ławicę małych rybek. Szarawy piasek i palmy na brzegu. Tak jak miało być. Być może nawet
lepiej.
Niestety jakimś cudem informacja o znalezieniu
rozgwiazd szybko się rozeszła. Nie potrafię sobie wytłumaczyć jak ponieważ Wi-Fi na brzegu nie było, ale stało się to wyjątkowo szybko i po kilkunastu minutach nasza plaża zaroiła się od
miescowych i turystów, którzy też chcieli z bliska zobaczyć wspaniałe rozgwiazdy i płaszczki. Po chwili podpłynęły jeszcze dwie łodzie. Później kolejna z dziećmi, których nie można nazwać inaczej niż wrzaskunami pływającymi na wielkim hotdogu. Za chwilę doczepiła się jakaś małolata w wielkich okularach i
kapeluszu która koniecznie chciała mieć coś, czym mogłaby się pochwalić na facebooku. Rozgwiazdy to podobno to co działa na facetów. Wskoczyła do wody.
Zrobiliśmy jej zdjęcie. Po czym jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła w krzakach. Obserwowałem te wszystkie zdarzenia z nieukrywanym rozbawieniem pływając sobie wśród rozgwiazd i
rajskiej scenerii i tak naprawdę poprawiały mi one humor jeszcze bardziej. Jednak nie mieliśmy dużo czasu. Tego
samego wieczora ruszamy w kierunku Kostaryki. Zatem w wodzie siedzimy do
pomarszczenia palców. Potem jeszcze 15 minut plażami i możemy polować na transport do Boca del Toro. A
nie jest to łatwe bo za plecami mamy już 20 miejscowych a są oni znacznie bardziej doświadczeni w lokalnych zwyczajach transportowych niż my (a walka
bywa bardziej zażarta niż w kolejce do polskiego busa). Udało się jednak wyjątkowo sprawnie wskoczyć do środka, wrócić do Bocas i
załadować na ostatnią łódź na ląd. W oddali
zobaczyliśmy nasz prom którym dopłynęliśmy do Colon FerryExpress. Już nie statek widmo. Teraz wiemy, że w końcu można w miarę szybko i
tanio dostać się z Kolumbii do Panamy. Kierowca łodzi przekręcił kluczyk w stacyjce.
Pod maską coś zagdakało... Pewnie jeździ na kurczaki - pomyślałem nie dziwiąc się za bardzo po czym niczym Lucky Luke ruszyliśmy w kierunku zachodzącego Słońca ponownie
rozbryzgując białe fale, mijając zakotwiczone żaglowce i bijąc kilem o taflę wody jak poprzednio...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz