środa, 4 lutego 2015

Bogota



Bogota jest olbrzymia. Rankiem ruszamy na poszukiwanie hotelu. Szukamy i szukamy. Wydaje się, że będziemy musieli odespać udając szczerą modlitwę w ławce jednej z katedr ale w końcu trafiamy do niewielkiego hotelu El Dorado. El Dorado to słowo klucz dla Kolumbii. Ale o tym później. Pierwsza noc w Bogocie trwała od ranka do południa. Dopiero późnym popołudniem ruszamy nieśmiało na zwiedzanie. Jedynie centrum i kilka okolicznych przecznic. Ale mamy misję. Próbujemy dowiedzieć się czegoś na temat promu widma który rzekomo dwa miesiące temu zaczął kursować pomiędzy Kolumbią a Panamą. Rzekomego – ponieważ połączenie to przez ostatnich kilkadziesiąt lat było głośno zapowiadane – po czym okazywało się, że nie istnieje a istniały jedynie zmalwersowane pieniądze. W jednym z biur mówią nam, że podobno jest, ale nie mogą sprzedać biletów, nie mogą zarezerwować – za to za jedyne 600 dolarów oferują nam lot. Cóż wygląda na to, że nie będziemy nic wiedzieć zanim sami nie dotrzemy do Cartageny i nie ujrzymy statku widmo na własne oczy. Dziś pozostaje nam krótka przechadzka nocą i odpoczynek.



Bogota to centrum dawnej kultury Muisca. Za czasów konkwistadorów kultura ta poniosła niepowetowane straty – ponieważ Jimenes de Quesada szybko zorientował się, że ludzie na tych terenach darzą jakąś niezwykłą czcią złote przedmioty. Nie tylko ludzie ubierali się w złoto, ale złoto znajdowane było w najprzeróżniejszych miejscach. Na szczytach gór, w jaskiniach i w rzekach. Konkwistadorzy uslyszeli też legendę o El Dorado – Złotym Człowieku, który każdego ranka zanurzał się w złotym pyle by być pięknym i każdego wieczora obmywał się w jeziorze by pozostawić złoto naturze. Konkwistadorzy nazwali tak też rzekomą, złotem płynącą krainę. Jak to bywa w każdej bajce jest odrobina prawdy – złota było tutaj pod dostatkiem, ale ludzie Muisca nie traktowali go jako majątek a jako (że przypominało swoją barwą Słońce) dar dla Bogów. Nie mniej jednak ludzie de Quesady wymordowali olbrzymią liczbę ludności i zagrabili niezliczone ilości złota. To co pozostało lub udało się odzyskać oglądać można w wspaniałym Museo del Oro – Muzeum Złota właśnie tutaj w Bogocie.
To podobno najciekawsze muzeum w całym mieście. Opowieści nie są przesadzone. Jak mieliśmy się szybko przekonać muzeum jest wyjątkowe. Urządzone na najwyższym poziomie z ogromną ilością artefaktów – ponad 50 tysięcy. Niewiele mi brakowało abym je wszystkie uwiecznił na zdjęciach. Myślę, że około 3 tysiące z nich znalazły się w moich plikach. Nie są to jedynie wyroby ze złota – choć te robią największe wrażenie – ale olbrzymia kolekcja naprawdę różnych przedmiotów z czasów przed Kolumbem. Naszyjniki, ceramika, broń a nawet muszle Spondylus służące do barwienia i obrzędów. Nie można przegapić zamkniętej Sali w której co kilka minut odbywa się pokaz z udziałem światła i muzyki w której znajduje się kilka tysięcy przedmiotów wykonanych ze szczerego złota.
















Po zwiedzeniu muzeum spędzamy kilka godzin w centrum historycznym i idziemy na poszukiwanie nawiedzonego domu – Casa Embrujada, który okazuje się niepozorną kamienicą. Z informacji zawartych na niektórych portalach wynikało, że będzie to niezwykle ciekawe miejsce – jednak muszę przyznać, że mnie odrobinę rozczarowało. Żadnych wiedźm i duchów.














Trochę później, przed katedrą zaczepia nas policjant usilnie namawiając na odwiedzenie muzeum policji.  Mówi świetnie po angielsku wskazując nam drogę i zapraszając – jednak po kilku przecznicach okazuje się że przeoczyliśmy miejsce i idziemy dalej. Zresztą – wieczorem czeka nas kolejny nocny przejazd – do Cartageny a nie mamy jeszcze biletów. Zakup jednak poszedł szybciej i łatwiej niż się spodziewaliśmy. Dwa pytania i trafiliśmy do okienka bez kolejki, co wydawało się w Kolumbii niemożliwe i za jedyne 80 tys mamy bilet do samej Cartageny. Autobus z wifi i wygodnymi siedzeniami. Jest nawet ubikacja – osobna dla mężczyzn i osobna dla kobiet. Dziwię się, że nie ma baru i dobrej muzyki.












Przejazd nocą przez góry jest przygodą samą w sobie. Kierowca nie posiadając poszanowania dla życia własnego i pasażerów wyprzedza bezpardonowo wszystkie ciężarówki na drodze i nieważne że właśnie zbliżamy się do zakrętu. Nieważne, że właśnie dzwoni telefon i on oczywiście musi go odebrać. Nieważne, że właśnie zgłodniał i je swoją późną kolację na zmianę trzymając w ręce telefon i szamając jakąś kanapkę, nieważne, że akurat musi zmienić film (na który zresztą non stop zerka przez resztę drogi – bo ma swój mały podręczny telewizorek przy dźwigni zmiany biegów). Na pewno widzi światła ewentualnego pojazdu pojawiające się z boku drogi. Tak przynajmniej wolę sobie tłumaczyć bo siedzimy w pierwszym rzędzie. Miejsca dla VIPów i najciekawsze doznania w przypadku wypadku. Jazda ta przypomina mi jednego kierowcę z Kirgizji. Jak wiadomo – tam wszędzie są góry a drogi muszą gdzieś prowadzić. Jechaliśmy wtedy jakimś vanem i pamiętam, że niewiele było miejsca. Kierowca również wyprzedzał jak szalony. Również zakręty na których chciało nasz pojazd złamać. Kierowca wyprzedza – dwa, trzy. Zjeżdża i ustępuje drogi. Kolejny – dwa, trzy, cztery samochody i znów zjeżdża. Następny, dwa, trzy... siedem, osiem... Z mojego czoła leje się pot. Nogi dałem na pulpit żeby w razie wypadku wylecieć w całości przez okno. Patrzę na kierowcę, a ten oparty na kierownicy podryguje wesoło, kieruje łokciami i ...
Śpiewa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz