Bogota jest olbrzymia. Rankiem
ruszamy na poszukiwanie hotelu. Szukamy i szukamy. Wydaje się, że będziemy
musieli odespać udając szczerą modlitwę w ławce jednej z katedr ale w końcu
trafiamy do niewielkiego hotelu El Dorado. El Dorado to słowo klucz dla
Kolumbii. Ale o tym później. Pierwsza noc w Bogocie trwała od ranka do południa.
Dopiero późnym popołudniem ruszamy nieśmiało na zwiedzanie. Jedynie centrum i
kilka okolicznych przecznic. Ale mamy misję. Próbujemy dowiedzieć się czegoś na
temat promu widma który rzekomo dwa miesiące temu zaczął kursować pomiędzy
Kolumbią a Panamą. Rzekomego – ponieważ połączenie to przez ostatnich
kilkadziesiąt lat było głośno zapowiadane – po czym okazywało się, że nie
istnieje a istniały jedynie zmalwersowane pieniądze. W jednym z biur mówią nam,
że podobno jest, ale nie mogą sprzedać biletów, nie mogą zarezerwować – za to
za jedyne 600 dolarów oferują nam lot. Cóż wygląda na to, że nie będziemy nic
wiedzieć zanim sami nie dotrzemy do Cartageny i nie ujrzymy statku widmo na
własne oczy. Dziś pozostaje nam krótka przechadzka nocą i odpoczynek.
Bogota to centrum dawnej kultury
Muisca. Za czasów konkwistadorów kultura ta poniosła niepowetowane straty –
ponieważ Jimenes de Quesada szybko zorientował się, że ludzie na tych terenach
darzą jakąś niezwykłą czcią złote przedmioty. Nie tylko ludzie ubierali się w
złoto, ale złoto znajdowane było w najprzeróżniejszych miejscach. Na szczytach
gór, w jaskiniach i w rzekach. Konkwistadorzy uslyszeli też legendę o El Dorado
– Złotym Człowieku, który każdego ranka zanurzał się w złotym pyle by być
pięknym i każdego wieczora obmywał się w jeziorze by pozostawić złoto naturze.
Konkwistadorzy nazwali tak też rzekomą, złotem płynącą krainę. Jak to bywa w
każdej bajce jest odrobina prawdy – złota było tutaj pod dostatkiem, ale ludzie
Muisca nie traktowali go jako majątek a jako (że przypominało swoją barwą
Słońce) dar dla Bogów. Nie mniej jednak ludzie de Quesady wymordowali olbrzymią
liczbę ludności i zagrabili niezliczone ilości złota. To co pozostało lub udało
się odzyskać oglądać można w wspaniałym Museo del Oro – Muzeum Złota właśnie
tutaj w Bogocie.
To podobno najciekawsze muzeum w
całym mieście. Opowieści nie są przesadzone. Jak mieliśmy się szybko przekonać
muzeum jest wyjątkowe. Urządzone na najwyższym poziomie z ogromną ilością
artefaktów – ponad 50 tysięcy. Niewiele mi brakowało abym je wszystkie
uwiecznił na zdjęciach. Myślę, że około 3 tysiące z nich znalazły się w moich
plikach. Nie są to jedynie wyroby ze złota – choć te robią największe wrażenie
– ale olbrzymia kolekcja naprawdę różnych przedmiotów z czasów przed Kolumbem. Naszyjniki,
ceramika, broń a nawet muszle Spondylus
służące do barwienia i obrzędów. Nie można przegapić zamkniętej Sali w której
co kilka minut odbywa się pokaz z udziałem światła i muzyki w której znajduje
się kilka tysięcy przedmiotów wykonanych ze szczerego złota.
Po zwiedzeniu muzeum spędzamy
kilka godzin w centrum historycznym i idziemy na poszukiwanie nawiedzonego domu
– Casa Embrujada, który okazuje się niepozorną kamienicą. Z informacji
zawartych na niektórych portalach wynikało, że będzie to niezwykle ciekawe
miejsce – jednak muszę przyznać, że mnie odrobinę rozczarowało. Żadnych wiedźm
i duchów.
Trochę później, przed katedrą
zaczepia nas policjant usilnie namawiając na odwiedzenie muzeum policji. Mówi świetnie po angielsku wskazując nam
drogę i zapraszając – jednak po kilku przecznicach okazuje się że przeoczyliśmy
miejsce i idziemy dalej. Zresztą – wieczorem czeka nas kolejny nocny przejazd –
do Cartageny a nie mamy jeszcze biletów. Zakup jednak poszedł szybciej i
łatwiej niż się spodziewaliśmy. Dwa pytania i trafiliśmy do okienka bez
kolejki, co wydawało się w Kolumbii niemożliwe i za jedyne 80 tys mamy bilet do
samej Cartageny. Autobus z wifi i wygodnymi siedzeniami. Jest nawet ubikacja –
osobna dla mężczyzn i osobna dla kobiet. Dziwię się, że nie ma baru i dobrej
muzyki.
Przejazd nocą przez góry jest
przygodą samą w sobie. Kierowca nie posiadając poszanowania dla życia własnego
i pasażerów wyprzedza bezpardonowo wszystkie ciężarówki na drodze i nieważne że
właśnie zbliżamy się do zakrętu. Nieważne, że właśnie dzwoni telefon i on
oczywiście musi go odebrać. Nieważne, że właśnie zgłodniał i je swoją późną
kolację na zmianę trzymając w ręce telefon i szamając jakąś kanapkę, nieważne,
że akurat musi zmienić film (na który zresztą non stop zerka przez resztę drogi
– bo ma swój mały podręczny telewizorek przy dźwigni zmiany biegów). Na pewno
widzi światła ewentualnego pojazdu pojawiające się z boku drogi. Tak przynajmniej
wolę sobie tłumaczyć bo siedzimy w pierwszym rzędzie. Miejsca dla VIPów i
najciekawsze doznania w przypadku wypadku. Jazda ta przypomina mi jednego
kierowcę z Kirgizji. Jak wiadomo – tam wszędzie są góry a drogi muszą gdzieś
prowadzić. Jechaliśmy wtedy jakimś vanem i pamiętam, że niewiele było miejsca.
Kierowca również wyprzedzał jak szalony. Również zakręty na których chciało
nasz pojazd złamać. Kierowca wyprzedza – dwa, trzy. Zjeżdża i ustępuje drogi.
Kolejny – dwa, trzy, cztery samochody i znów zjeżdża. Następny, dwa, trzy...
siedem, osiem... Z mojego czoła leje się pot. Nogi dałem na pulpit żeby w razie
wypadku wylecieć w całości przez okno. Patrzę na kierowcę, a ten oparty na
kierownicy podryguje wesoło, kieruje łokciami i ...
Śpiewa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz