Przejazd do Cartageny trwał
zaledwie 24 godziny. Na szczęście w autobusie było Wi-Fi. Większość barów i
hoteli Cartageny znajduje się wewnątrz otoczonego wysokimi murami starego
miasta. Niestety ceny są kosmiczne – poszukaliśmy noclegu zatem kilkaset metrów
dalej. Cartagena nie do końca mnie zachwyciła. Jest piękna, ale tysiące
imprezujących turystów to nie moje wyobrażenie idealnych wakacji.
Tak naprawdę najważniejszą rzeczą
było dla nas dowiedzenie się czegoś na temat promu – poszliśmy więc rankiem następnego
dnia do centrum biznesowego w poszukiwaniu. W pierwszej agencji powiedziano
nam, że rzeczywiście – prom taki istnieje i sprzedają na niego bilety – jednak
dopiero za dwa dni. Na szczęście okazało się, że jest inne biuro – Mundial
Tours – które może sprzedać nam bilety już dziś. Godzinę później byliśmy
dumnymi posiadaczami biletów na prom. Zakupiliśmy piwo i ruszyliśmy na krótkie
zwiedzanie a po południu – pojechaliśmy do Santa Marty. Do Cartageny jeszcze
wrócimy.
Santa Marta jest dużo cichsza od
Cartageny – przy samym centrum plaża. Miejscowi popijają piwo i tańczą na
ulicach. Knajpka sama do nas podjeżdża i możemy się posilić w towarzystwie
miejscowych. Największe wrażenie zrobił na nas taksówkarz. Już na dworcu
wyczekiwał na nas i nie chciał odpuścić. W końcu przystaliśmy. Okazało się, że
to niezwykle oczytany i inteligentny człowiek. O Polsce wiedział więcej niż
przeciętny Polak. O ataku Hitlera podczas drugiej wojny światowej. O Gdańsku. O
Warszawie i Krakowie. Pomógł nam znaleźć hotel i jeszcze negocjował cenę.
Santa Marta to dwa zupełnie luźne
dni. Potem powrót do Cartageny i oczekiwanie na prom, który pływa jedynie we
wtorki i czwartki. Jeszcze kilka spacerów do centrum i następnego dnia jedziemy
zobaczyć długo wyczekiwaną łódź. Z niewiadomych powodów kazali nam się stawić o
trzeciej po południu choć równie dobrze moglibyśmy przybyć tutaj po szóstej.
Prom jednak czekał. Nie był to prom widmo tylko najzwyczajniejszy spory statek
pasażerski, który jak się później okazało należał do polskiej żeglugi. Miałem
cichą nadzieję, że to nie jeden z tych które kiedyś zatonęły na Bałtyku. Teraz
to już czysty relaks. Spacerowanie od pokładu do pokładu. Od baru do baru.
Wypatrywanie głuptaków towarzyszących nam przez sporą część rejsu i opalanie
się na górnym pokładzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz