Z Las Penitas jeszcze raz wróciłem do Leon bo po
prostu nie było innego wyjścia. Prowadzi tutaj jedna droga. Z Leon szybko do
przejścia z Hondurasem a że z plaży zwlokłem się stosunkowo późno nie powojuję
dziś z odległościami. Niedaleko za granicą zatrzymałem się w Choluteca i chyba
byłem jedynym białym w całej miejscowości. To mi odpowiada. Zresztą szybko
chciałem przejechać Honduras bo Salwador i Gwatemala wydawały mi się ciekawsze.
Miałem w planach jeszcze stolicę, ale ktoś mi powiedział w autobusie, że będzie
tam zimno więc odpuściłem.
Choluteca to około stutysięczne miasto w którym
zdecydowanie czuć "powiew" zachodniego kapitalizmu. Wszędzie
amerykańskie sieciówki: Wendy's, KFC, McDonalds. Ale są i lokalne knajpki gdzie
przesiadują starsi panowie sącząc piwo. Oczywiście obowiązkowo trzeba o taką
zahaczyć. Na samym środku dużego skrzyżowania jest jeszcze mała dyskoteka. W
zasadzie speluna z muzyką ale schodzą się tutaj okoliczni pięćdziesięcioletni "nastolatkowie"
którzy liczą na poderwanie młodszych (nie zawsze pięknych) kobiet. Wypiłem dwa
piwa obserwując tańce za które w Polsce jeszcze palą na stosach i wróciłem
odpocząć.
Rankiem wyskoczyłem w poszukiwaniu żeru i zostałem
zaczepiony przez dwóch lokalnych pijaczków. Przynajmniej tak mi się zdawało bo lokalnym
pijaczkiem był jedynie jeden z nich a drugi - najwyraźniej poważnym
biznesmenem. Postawił mi nawet śniadanie i nawet nie chciał słuchać odmowy. Był
tak zachwycony spotkaniem Polaka, że musiałem poświęcić chwilę i porozmawiać z
tymi dwiema osobliwymi postaciami. Ze trzydzieści razy powtarzał: "Polak,
tutaj w Choluteca. Niemożliwe". Musiałem potwierdzić swoją tożsamość
paszportem.
"Lokalny pijaczek" był najwyraźniej
"króliczą łapką" biznesmena. Ten drugi utrzymywał, że jak tylko się
we dwójkę spotykają to on zawsze wygrywa na loterii. Podobno nawet kilka
tysięcy USD. Stawia na numer 31. Ponieważ tak nazywa swojego przyjaciela.
Przyjaciel ma dłoń z odciętym małym palcem. Być może nie ma go od urodzenia.
Zatem 4 palce. Dokładnie: trzy palce i kciuk. Trzy i jeden. Trzydzieści jeden. Rozmawiamy
a "trzydziestka jedynka" dolewa mi spore ilości tequili do soku.
Pomimo miłego towarzystwa i rozmowy muszę uciekać. Gdybym został pół godziny
dłużej ciężko byłoby trafić z powrotem na dworzec Dziś nie mam okazji przekonać się czy trzydziestka
jedynka ponownie była szczęśliwa. Kieruję się do
Salwadoru.