sobota, 7 marca 2015

Lago de Atitlan

Alduous Huxley nie przesadził nazywając jezioro Atitlan najpiękniejszym jeziorem na Świecie i porównując je do szwajcarskiego jeziora Como. Przynajmniej tak się mówi bo słowa którymi opisał ten zakątek interpretować można na wiele sposobów. Ja dotarłem tutaj prywatną taksówką. Czekałem na autobus na skrzyżowaniu i jakiś miejscowy spytał gdzie jadę. Okazało się, że w tym samym kierunku. Za drobną więc opłatą, niewiele wyższą niż za powolny autobus pojechałem do Panajachel - największego miasteczka na obrzeżach jeziora. Dziś w sporym stopniu zdominowanego przez turystów.









Jezioro wypełnia stworzoną 85 tysięcy lat temu kalderę. Jest to najgłebsze jezioro Ameryki Środkowej którego głębokość oceniana jest na 350 metrów ale tak naprawdę może być zdecydowanie głebsze. Wokół jeziora wznoszą się trzy potężne wulkany - Atitlan, San Pedro i Toliman na które z pomocą lokalnych przewodników można wejść za 50 USD. Samo jezioro jest ostoją dla niezliczonych ilości ptactwa wodnego a w wioskach na brzegach mieszkają plemiona Majów - Tz'utujil i Kaqchikel. Dotrzeć do nich można taksówką wodną. Miejsce to jest magiczne a zachód Słońca jest niezapomnianym spektaklem.

Jezioro Atitlan kryje w sobie sporo tajemnic. Starsi ludzie powiadają, że w jego wodach żyje olbrzymi stwór. Długi jak wąż ale nie z tego świata. Z potężną paszczą uzbrojoną w wielkie niczym miecze zęby. Stalowa skóra pokryta gadzimi łuskami, kolce na głowie i płetwy pozwalające mu wypełzać na ląd. Gdy głowa wynurzała się przy San Pedro ogon chlupał w poprzedniej wiosce. A to przecież prawie mila... Nie zieje ogniem, ale podobno pluje trującą cieczą, która jeśli spadnie na skórę płonie podobnie jak lawa. Rybacy zarzekają się pokazując rozległe blizny. Jeden nie ma ręki. Twierdzi, że to też wina „potwora” ale nie do końca mu wierzę bo to on teraz zionie „trującą substancją”. Niewielu z nich tutaj łowi cokolwiek. Mówią, że to aby nie złościć bestii. Pływają tylko za dnia. Wtedy podobno zwierzę odpoczywa na dnie.






















Następnego dnia płyniemy na drugą stronę jeziora by stamtąd znaleźć transport do Quetzaltenango. Kilka dolarów za ponad godzinną wycieczkę i kilka wizyt w maleńkich wioskach to świetna okazja i wspaniały relaks. Jednak transport dalej to już nie przelewki. Autobus załadowany po brzegi miejscowymi i turystami powolutku pnie się w górę stoku pozostawiając za nami odmęty Atitlan. Ja i trzydzieści innych osób na stojąco z trudem wytrzymujemy zakręty. Na szczęście sporo pasażerów jedzie tylko kilka kilometrów dalej pozostawiając nam swoje miejsca. Do wieczora pozostało jeszcze kilka godzin.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz