Tak więc do Gwatemali. Poruszanie się po Ameryce Środkowej
jest bardzo proste i choć trzeba często zmieniać środek transportu to z reguły
nie czeka się na niego długo. Do stolicy jeżdżą busy z każdego miejsca. Niestety
niektóre poruszają się w iście ślimaczym tempie. Jak właśnie ten - z granicy z
Salwadorem. Za to można poznać sporo kolorowych osobliwości. Już na granicy
zaczepił mnie staruszek w umiarkowanym wieku i nie chciał się odczepić. Chciał
mnie zapoznać ze swoją córką czy szwagrem. Nie za bardzo rozumiałem ale chyba
bardzo chciał mnie mieć w swojej rodzinie bo zapraszał do domu i skolekcjonował
wszystkie możliwe namiary na mnie.
Gwatemala ukazała się w końcu rozciągając się
kilometrami w malowniczej dolinie. Wyglądała na nowoczesne miasto jednak kiedy
kierowca wyrzucił mnie na małej uliczce pośrodku olbrzymiego targu przez chwilę
nie wiedziałem co robić. Rozglądnąłem się za hotelami. Każda kategoria od 2
dolarów za nocleg do 50. Jednak coś mi podpowiadało, że jednak nie jest to
miejsce gdzie powinienem się zatrzymać. Nic dziwnego. Okazało się, że to Zona
12 a ja raczej powinienem pojechać do centrum - Zony 1. Tym bardziej, że w
Gwatemala Ciudad miałem do załatwienia kilka papierkowych formalności związannych
z Indyjską wizą. Przeszedłem się po targu, zjadłem świetną zapiekankę (takie
właśnie jedzenie jest tutaj najpopularniejsze - zapiekanki z warzywami,
kiełbasą i guacamole oraz tacos, ale tacos nie do końca potrafię ogarnąć -
ciężko się je łapie i wszystko wypada) i poszukałem metrobusu do centrum.
Transport publiczny zorganizowany jest tutaj
bardzo dobrze choć autobusy jeżdżą tak zapakowane, że palca nie ma gdzie
włożyć. Jeżdżą zwyczajne autobusy do których można wsiąść na każdym przystanku.
Zwyczajne choć stare i zniszczone. Jeździ też metro, które jest po prostu
zamkniętą linią autobusową wydzieloną jako osobny twór ze specjalnymi
przystankami gdzie można po dokonaniu jednej opłaty zmieniać autobusy aż się
dojedzie na miejsce. Na większe odległości jeżdżą "chickenbusy" -
stare amerykańskie autobusy szkolne, które wjeżdżają do center miast i
zatrzymują się wszędzie gdzie znajdzie się klient co czyni podróż stosunkowo
powolną (choć przyzwoicie tanią). Są też zwykłe autobusy dalekobieżne. Droższe.
Szybsze. Wygodniejsze.
Metrobusem dotarłem do Zony 1. Okolice Plaza
Barrios. Dużo wspaniałych kolonialnych budowli i oczywiście makabryczna ilość
straganów. Zaraz przy najważniejszym placu miasta. Gwatemalczycy chyba
uwielbiają kupować. Największy targ Ameryki Południowej jest w Otavalo. Ale jak
na mój gust te gwatemalskie są daleko większe. I zdecydowanie bardziej
przeznaczone dla miejscowej ludności. W okolicu Plaza Barrios łatwo znaleźć
hotel. Ale o internet już nie tak łatwo. Musiałem cofnąć się o jakieś dziesięć
lat i skorzystać z kafejki internetowej z równie przestarzałym Windowsem XP na
pokładzie. Jak już mówiłem - trochę papierkowych załatwień do wizy indyjskiej.
Na szczęście tutaj mam nie czekać tak długo. Postaram się użyć całego mojego
uroku osobistego, żeby dostać ją jeszcze w tym tygodniu. Wiza wymaga trochę
pracy. A tutaj jest to jeszcze mniej niż w ambasadzie w Warszawie gdzie teraz
należy zjawić się osobiście i pozostawić dane biometryczne. Tutaj wystarczy
jedynie wypełnić wniosek na stronie - z wszelkimi informacjami na temat
wcześniejszych wjazdów, braku współpracy z pakistańskimi terrorystami (o tak -
tych to Hindusi nie lubią, zupełnie jak prawdziwi Polacy Niemców), pracy
rodziny, adresów, zatrudnienia, sporej ilości dat i numerów. Należy też wczytać
cyfrowe zdjęcie (na szczęście mam zawsze przy sobie w miarę aktualne które
drukuję hurtowo gdy potrzebuję jakichś do wiz). Tak sporządzony dokument
drukujemy i wklejamy dodatkowe zdjęcie 2x2 cale. Następnie musimy zaopatrzyć
się w plan podróży łącznie z wszystkimi biletami lotniczymi (tutaj przydaje się
program do edycji pdf-ów i jakiś stary bilet). Kopia paszportu i dowodu
osobistego (chyba bo nie bardzo wiedziałem co oznacza skrót CDI), aktualny odpis
z konta bankowego na dowód posiadania 5000 USD (druknąłem jakąś lokatę w języku
polskim) i oczywiście oryginalny paszport. Aż dziwne, że nie musiałem dorzucić
do pliku papierów mojego życiorysu, historii chorób i wszystkich mniej lub
bardziej intymnych wymiarów.
Musiałem się spieszyć bo kafejkę zamykali o ósmej,
a i tak na jutro pozostanie druknięcie zdjęcia. Nie dziwię się, że zamykali -
podobnie jak cały targ w centrum. Później zaczyna się po prostu robić
niebezpiecznie. Wszystkie mniejsze sklepiki wyposażone są w kraty, hotele
zamykane są na cztery spusty a w większości innych instytucji przy drzwiach
stoi uzbrojony strażnik.
Wyskoczyłem na krótki spacer po 22 i rzeczywiście
- na ulicach panuje chaos. Jeszcze jeżdżą vany i kierowcy agresywnie nawołują
klientów ale metro jest już zamknięte. Podobnie jak większość straganów na
targu. Na ulice wychodzą podejrzane typy i co chwilę zaczepiają o byle głupoty.
Dalej od centrum lepiej się samemu nie zapuszczać. Jest ciemno, zimno i
nieprzyjaźnie. Samo miasto Gwatemala słynie też z olbrzymiej ilości morderstw.
Mówi się o 40 tygodniowo jednak ile dodatkowo zamiatanych jest pod dywan lub w
ogóle nie wykrytych - nikt nie wie. Trzeba się mocno owinąć kocem i porządnie
wyspać. Nocą bywa tutaj bardzo zimno.
Rankiem pobiegłem jeszcze druknąć zdjęcie z
pendrivea i szybko do ambasady. Papiery składać można jedynie od 9 do 11.
Miałem nadzieję że taki urząd będzie miał swoją placówkę w samym centrum ale
gdzie tam... Zona 14. Czyli znów na koniec miasta. Złożenie dokumentów trwało
trzy minuty a mój urok osobisty pozwolił jedynie na wydanie wizy nie po siedmiu
a po sześciu dniach. Mam więc zapas czasu na zwiedzenie kilku dodatkowych
miejsc w Gwatemali. Wracam do centrum po plecak (to jest fantastyczne, że
wszędzie w Ameryce Południowej i Środkowej zawsze udawało mi się zostawiać
plecaki w hotelach po wymeldowaniu albo w knajpkach po czym na lekko mogłem
zwiedzać okolicę), obiad, piwo i znów w poszukiwaniu transportu. Teraz zrobię
małą pętlę w kierunku zachodnim po czym wróce po wizę i pojade do Tikal i
Belize.
Znalezienie transportu jednak nie jest takie
łatwe. Są tutaj oczywiście dworce w europejskim rozumieniu tego słowa ale
często trzeba łapać autobus gdzieś przy drodze. Miejscowi doskonale znają
miejsca więc należy się po prostu pytać. Znów wielki targ, znów parę kilometrów
na nogach i jadę w kierunku Antigua. Znajduje się tam najaktywniejszy wulkan
Gwatemali - Pacaya. Zobaczymy jak bardzo będzie aktywny tym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz