niedziela, 1 marca 2015

Guatemala Ciudad

Tak więc do Gwatemali. Poruszanie się po Ameryce Środkowej jest bardzo proste i choć trzeba często zmieniać środek transportu to z reguły nie czeka się na niego długo. Do stolicy jeżdżą busy z każdego miejsca. Niestety niektóre poruszają się w iście ślimaczym tempie. Jak właśnie ten - z granicy z Salwadorem. Za to można poznać sporo kolorowych osobliwości. Już na granicy zaczepił mnie staruszek w umiarkowanym wieku i nie chciał się odczepić. Chciał mnie zapoznać ze swoją córką czy szwagrem. Nie za bardzo rozumiałem ale chyba bardzo chciał mnie mieć w swojej rodzinie bo zapraszał do domu i skolekcjonował wszystkie możliwe namiary na mnie.

Gwatemala ukazała się w końcu rozciągając się kilometrami w malowniczej dolinie. Wyglądała na nowoczesne miasto jednak kiedy kierowca wyrzucił mnie na małej uliczce pośrodku olbrzymiego targu przez chwilę nie wiedziałem co robić. Rozglądnąłem się za hotelami. Każda kategoria od 2 dolarów za nocleg do 50. Jednak coś mi podpowiadało, że jednak nie jest to miejsce gdzie powinienem się zatrzymać. Nic dziwnego. Okazało się, że to Zona 12 a ja raczej powinienem pojechać do centrum - Zony 1. Tym bardziej, że w Gwatemala Ciudad miałem do załatwienia kilka papierkowych formalności związannych z Indyjską wizą. Przeszedłem się po targu, zjadłem świetną zapiekankę (takie właśnie jedzenie jest tutaj najpopularniejsze - zapiekanki z warzywami, kiełbasą i guacamole oraz tacos, ale tacos nie do końca potrafię ogarnąć - ciężko się je łapie i wszystko wypada) i poszukałem metrobusu do centrum.

Transport publiczny zorganizowany jest tutaj bardzo dobrze choć autobusy jeżdżą tak zapakowane, że palca nie ma gdzie włożyć. Jeżdżą zwyczajne autobusy do których można wsiąść na każdym przystanku. Zwyczajne choć stare i zniszczone. Jeździ też metro, które jest po prostu zamkniętą linią autobusową wydzieloną jako osobny twór ze specjalnymi przystankami gdzie można po dokonaniu jednej opłaty zmieniać autobusy aż się dojedzie na miejsce. Na większe odległości jeżdżą "chickenbusy" - stare amerykańskie autobusy szkolne, które wjeżdżają do center miast i zatrzymują się wszędzie gdzie znajdzie się klient co czyni podróż stosunkowo powolną (choć przyzwoicie tanią). Są też zwykłe autobusy dalekobieżne. Droższe. Szybsze. Wygodniejsze.



Metrobusem dotarłem do Zony 1. Okolice Plaza Barrios. Dużo wspaniałych kolonialnych budowli i oczywiście makabryczna ilość straganów. Zaraz przy najważniejszym placu miasta. Gwatemalczycy chyba uwielbiają kupować. Największy targ Ameryki Południowej jest w Otavalo. Ale jak na mój gust te gwatemalskie są daleko większe. I zdecydowanie bardziej przeznaczone dla miejscowej ludności. W okolicu Plaza Barrios łatwo znaleźć hotel. Ale o internet już nie tak łatwo. Musiałem cofnąć się o jakieś dziesięć lat i skorzystać z kafejki internetowej z równie przestarzałym Windowsem XP na pokładzie. Jak już mówiłem - trochę papierkowych załatwień do wizy indyjskiej. Na szczęście tutaj mam nie czekać tak długo. Postaram się użyć całego mojego uroku osobistego, żeby dostać ją jeszcze w tym tygodniu. Wiza wymaga trochę pracy. A tutaj jest to jeszcze mniej niż w ambasadzie w Warszawie gdzie teraz należy zjawić się osobiście i pozostawić dane biometryczne. Tutaj wystarczy jedynie wypełnić wniosek na stronie - z wszelkimi informacjami na temat wcześniejszych wjazdów, braku współpracy z pakistańskimi terrorystami (o tak - tych to Hindusi nie lubią, zupełnie jak prawdziwi Polacy Niemców), pracy rodziny, adresów, zatrudnienia, sporej ilości dat i numerów. Należy też wczytać cyfrowe zdjęcie (na szczęście mam zawsze przy sobie w miarę aktualne które drukuję hurtowo gdy potrzebuję jakichś do wiz). Tak sporządzony dokument drukujemy i wklejamy dodatkowe zdjęcie 2x2 cale. Następnie musimy zaopatrzyć się w plan podróży łącznie z wszystkimi biletami lotniczymi (tutaj przydaje się program do edycji pdf-ów i jakiś stary bilet). Kopia paszportu i dowodu osobistego (chyba bo nie bardzo wiedziałem co oznacza skrót CDI), aktualny odpis z konta bankowego na dowód posiadania 5000 USD (druknąłem jakąś lokatę w języku polskim) i oczywiście oryginalny paszport. Aż dziwne, że nie musiałem dorzucić do pliku papierów mojego życiorysu, historii chorób i wszystkich mniej lub bardziej intymnych wymiarów.
Musiałem się spieszyć bo kafejkę zamykali o ósmej, a i tak na jutro pozostanie druknięcie zdjęcia. Nie dziwię się, że zamykali - podobnie jak cały targ w centrum. Później zaczyna się po prostu robić niebezpiecznie. Wszystkie mniejsze sklepiki wyposażone są w kraty, hotele zamykane są na cztery spusty a w większości innych instytucji przy drzwiach stoi uzbrojony strażnik.

Wyskoczyłem na krótki spacer po 22 i rzeczywiście - na ulicach panuje chaos. Jeszcze jeżdżą vany i kierowcy agresywnie nawołują klientów ale metro jest już zamknięte. Podobnie jak większość straganów na targu. Na ulice wychodzą podejrzane typy i co chwilę zaczepiają o byle głupoty. Dalej od centrum lepiej się samemu nie zapuszczać. Jest ciemno, zimno i nieprzyjaźnie. Samo miasto Gwatemala słynie też z olbrzymiej ilości morderstw. Mówi się o 40 tygodniowo jednak ile dodatkowo zamiatanych jest pod dywan lub w ogóle nie wykrytych - nikt nie wie. Trzeba się mocno owinąć kocem i porządnie wyspać. Nocą bywa tutaj bardzo zimno.

Rankiem pobiegłem jeszcze druknąć zdjęcie z pendrivea i szybko do ambasady. Papiery składać można jedynie od 9 do 11. Miałem nadzieję że taki urząd będzie miał swoją placówkę w samym centrum ale gdzie tam... Zona 14. Czyli znów na koniec miasta. Złożenie dokumentów trwało trzy minuty a mój urok osobisty pozwolił jedynie na wydanie wizy nie po siedmiu a po sześciu dniach. Mam więc zapas czasu na zwiedzenie kilku dodatkowych miejsc w Gwatemali. Wracam do centrum po plecak (to jest fantastyczne, że wszędzie w Ameryce Południowej i Środkowej zawsze udawało mi się zostawiać plecaki w hotelach po wymeldowaniu albo w knajpkach po czym na lekko mogłem zwiedzać okolicę), obiad, piwo i znów w poszukiwaniu transportu. Teraz zrobię małą pętlę w kierunku zachodnim po czym wróce po wizę i pojade do Tikal i Belize.







Znalezienie transportu jednak nie jest takie łatwe. Są tutaj oczywiście dworce w europejskim rozumieniu tego słowa ale często trzeba łapać autobus gdzieś przy drodze. Miejscowi doskonale znają miejsca więc należy się po prostu pytać. Znów wielki targ, znów parę kilometrów na nogach i jadę w kierunku Antigua. Znajduje się tam najaktywniejszy wulkan Gwatemali - Pacaya. Zobaczymy jak bardzo będzie aktywny tym razem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz