Drugim razem z Gwatemali
odebrałem jedynie indyjską wizę i prosto na dworzec. Tylko gdzie ten dworzec?
Wystarczy spytać miejscowych. Gdy spytasz o cokolwiek – wokół jednej osoby
zaczynają zbierać się inni i radzić - by w końcu (czasami po godzinie) dojść do
porozumienia. Jednak takiej informacji można zaufać. Tym razem odbyło się
szybko, ale rada była niezbyt konkretna – „weź taksówkę” powiedzieli. Aby
dojechać na dworzec będziesz musiał zmieniać autobus ze 3 razy. Cóż.
Zaryzykowałem jednak autobus. To co wydaje się miejscowym trudne do
wytłumaczenia nie zawsze musi być trudne w parktyce. Złapałem autobus do
centrum i po prostu spytałem kogoś w środku. Radził kierowca, bileterka i kilku
pasażerów. Kierowca nawet kilka razy zatrzymał autobus również przy policjantach
– by się upewnić. „Calle 17” – brzmiała najczęstsza odpowiedź. Tam też mnie
wysadzili, a jedna z pasażerek osobiście poszła mnie odprowadzić.
Dworzec to dużo powiedziane.
Niewielkie, zapuszczone pomieszczenie i zamykany łańcuchem parking na 3 autobusy.
Jednak był on bardzo blisko miejsca w którym się wcześniej zatrzymałem w mieście
– kilka przecznic od Plaza Barrios. Wybrałem autobus nocny, żeby o drugiej nad
ranem nie szukać noclegu. Miałem okazję jeszcze raz przyjrzeć się życiu nocnemu
w Gwatemali. Wieczorem większość przyzwoitych miejsc zostaje zamknięta. Zostają
jedynie budki w których piecze się tacos, sklepy z mocnymi kratami i ladą za
którą można się skryć w sytuacji strzelaniny i restauracje będące równocześnie
burdelami. Znalazł się również dżentelmen przygotowujący hamburgery a jego
obnośną kuchnią było wiadro po farbie i wózek skradziony z supermarketu. Na
ulicę wychodzą podejrzane typy, które choć non stop zaczepiają i starają się
nawiązywać rozmowę – wydają się zupełnie nieszkodliwi. Inni są głośni i chcą na
siebie zwracać uwagę, ale również nie ma powodów do obaw. W końcu przyjechał
autobus i mogłem się zdrzemnąć.
Obudziłem się dopiero we Flores.
To znaczy nie w samym Flores ale na przystanku przy drodze. Przepakowano mnie i
jeszcze dwie inne osoby do taxi i wypuszczono w kierunku miasta. Autobus
pojechał gdzie indziej. Flores to największe miasto w najbliższej okolicy
słynnego Tikal. Najstarsza część miasta położona jest na wyspie na jeziorze
Peten Itza. Połączona jest z lądem mostem. Na lądzie znajdują się inne miasta –
Santa Elena i San Benito. Miasto na wyspie było ostatnią ostoją Majów – podbite
dopiero w 1697 roku. Wcześniej nazywało się Tayasal, Noh Peten i Tah Itza.
Teraz po prostu Flores. Tak czystego miasta nie widziałem nigdzie w Gwatemali.
Ciche, czyste, zadbane, w miarę tanie z dużą ilością turystów jednak wyjątkowo
przyjemne. Położone około godziny drogi od słynnych ruin Tikal.
|
Dworzec w Santa Elena |
Autobusy do Tikal odjeżdżają z
każdej agencji turystycznej w mieście lub z dworca w Santa Elena. Różnic w
cenach nie ma. Jednak polecam zwiedzić dworzec – bo tam toczy się życie miasta.
Autobusy do Tikal ruszają nad ranem i w południe. Ja dojechałem do Flores około
dziewiątej – zatem do Tikal jadę w samo południe. Kika godzin powinno starczyć
na zwiedzenie najważniejszych miejsc.
Tikal to dawna stolica Państwa
Majów. Założona prawdopodobnie około III wieku naszej ery. Największy rozkwit
przypadł na VII – VIII wiek a już w IX miasto zostało opuszczone i zapomniane.
Przez wieki zarastało i było przykrywane ziemią aż do odkrycia przez
hiszpańskich misjonarzy w XVII wieku. W samym centrum miasta znajduje się Plaza
Mayor z dwiema najważniejszymi świątyniami – nr 1 czyli wznoszącą się na
wysokość 47 metrów Świątynią Wielkiego Jaguara i r 2 czyli Świątynią Maski.
Znajdują się tutaj też zabudowania Północnego i Centralnego Akropolu. Na zachód
od tej grupy wznosi się najwyższa (65 metrów) świątynia oznaczona numerem IV
Świątynia Dwugłowego Węża.Niedaleko znajduje się też Plac Siedmiu Świątyń. Na
całość musimy poświęcić co najmniej 4 godziny a i tak zwiedzimy jedynie
najważniejsze miejsca. Ja od wejścia kieruję się zsybkim krokiem do
najważniejszego Placu Centralnego – po to żeby zobaczyć go kilka razy podczas
dzisiejszej wycieczki.
Wspiąłem się na Świątynię Maski z
której podziwiać można podręcznikową panoramę Świątyni Jaguara i Akropolu.
Widoku dopełniają błękit nieba i zieleń dżungli. Niestety choć na Świątynię
Jaguara nie można się wspinać – na placu pomiędzy dwiema świątyniami zawsze
kręcą się turyści i ciężko zrobić zdjęcie przedstawiające jedynie ruiny. Nie ma
się jednak czego obawiać. Małe postaci osób można szybko usunąć w Photoshopie
pozostawiając jedynie wspaniałe ruiny. Tutaj odezwać się mogą tak zwani
miłośnicy „dziewiczej fotografii” którzy chcą pozostawić ją w takiej formie z
jakiej wyszła z aparatu. Ludzie Ci najczęściej nie mają bladego pojęcia o tym
jak działa urządzenie robiące zdjęcia. Klikają swoimi smartfonami i są zupełnie
nieświadomi tego, że w momencie wciśnięcia migawki ich aparat zdążył już
zdjęcie wyostrzyć, wyrównać poziomy, nasycić, zredukować czerwone oczy, poprawić
kontrasty a nierzadko wygładzić skórę modela czy modelki. Ja odwrotnie – lubię
„zepsuć zdjęcie” specjalnie zmniejszyć kontrast na matrycy tylko po to by
później móc doprowadzić obraz do faktycznego stanu w jakim to subiektywnie
widziałem. Nie poprawiam zdjęć dużo – ale jestem całkowicie za manipulowaniem
obrazem. Każdy z nas widzi coś innego a nierzadko nasze „maszyny” nie są w
stanie uchwycić tego co chcemy pokazać. To FOTO-grafia. Sztuka. Mamy rysować
światłem i NIGDZIE nie jest powiedziane, że zdjęcie ma powstać w momencie
wciśnięcia migawki i takim pozostać. To głupota i zawężanie horyzontów..
Ale ja o czymś innym. Wspinam się
na 30 metrową świątynię i chciałbym mieć zdjęcie nieskażone chłopcem w różowej
podkoszulce siedzącym na placu poniżej. Mam trzy rzeczy do wyboru: drzeć ryja
na pół dżungli strasząc wszystkie okoliczne zwierzęta i robić wiochę tylko po
to by kliknąć zdjęcie które nie zawsze będzie chciało oglądać więcej niż pięć
osób. Dwa – mogę rzucić kamieniem udając, że to nie ja i ryzykując śmierć
obcego turysty na miejscu. W ten sposób też się go nie pozbędę z widoku a mogę
jedynie liczyć na znacznie większe zbiegowisko a później noc w areszcie. Jest i
trzecie rozwiązanie – pozostawić turystę dla „skali”, spokojnie robić zdjęcia a
później w razie ewentualnej konieczności – poświęcić 2 minuty i występlować go
z widoczku. Osobiście pozostaję przy trzecim, robię za to mnóstwo zdjęć i
ruszam dalej w dżunglę odkrywać pozostałe budowle...