Droga do upragnionego
łóżka w Rio de Janeiro była kręta i wyboista. Do tego usłana „gwoździami”.
Najpierw Kraków. Później Wrocław. O 5 rano przejazd do Pragi. Stamtąd po
południu do Madrytu i dopiero w południe następnego dnia lot do Rio. Noc
spędzona na 20 centymetrowej krawędzi krzeseł, w czapce i rękawiczkach to
wątpliwy wypoczynek. Podobnie jak lot. Droga do Brazylii upłynęła jednak
zadziwiająco szybko i w końcu mogłem stanąć w przydługiej kolejce imigracyjnej.
Jeszcze tylko przejazd do centrum, krótki spacer, piwo i ... łóżko okazało się
za krótkie. W dodatku piętrowe. Jednak musiało pozwolić na intensywny
odpoczynek i zmagazynowanie energii na następne dni.
Hostel w którym się
zatrzymałem był tak samo miły jak i kompaktowy. Gdybym był niskim 12 latkiem
lub karłem zapewne czułbym się tutaj komfortowo i pospałbym do południa, jednak
w obecnej sytuacji wolałem ruszyć na „miasto”. Śniadanie można było zjeść w
hotelu poznając przy okazji sporą ilość backpackersów i pracowników. Od razu
widać różnicę pomiędzy chłodnym dystansem Polaków i otwartoscią latynosów. Być
może ma to jakiś związek z szerokością geograficzną (w Eropie przecież
mieszkają Hiszpanie, Włosi czy Grecy – od których ciężko opędzić się kobietom
na „wakacjach”) ale tutaj - pomiędzy „złożeniem” kanapki a wyciągnięciem jej z
zapiekacza poznać można historię niejednej ciekawej osobowości.
Mając w pamięci ostatnie
Mistrzostwa Świata w piłce nożnej – spodziewałem się pogrzebowej atmosfery. Być
może nawet tu i ówdzie porozwieszanych na drzewach lub wyrzuconych na brzeg
samobójczych dowodów miłości do piłki nożnej. Ale nie. Ptaki śpiewały, Słońce
świeciło a opalone dziewczęta w skromnych strojach wesoło pluskały się w wodzie
przy niezliczonych plażach tego miasta. Wszyscy uśmiechnięci zapraszali do zakupów
lub zagadywali z czystej ciekawości.
Na zwiedzanie Rio miałem
niestety tylko kilka godzin. Wystarczyło to jednak na kilkunastokilometrowy
spacer w kierunku słynnej Głowy Cukru i Copacabany oraz na doświadczenie
szalonej jazdy lokalnym autobusie. Takiej którą widzi się jedynie na ekranach „Need
for Speed”. Miałem wrażenie że przechodnie to jedynie zwierzyna łowna a
kierowca nawet lekko dodawał gazu jeśli zobaczył kogoś przechodzącego ulicę w
niedozwolonym miejscu. Miłym gestem z jego strony było używanie klaksonu, ale i
to zapewne jedynie po to aby zobaczyć przerażenie na twarzach uciekających w
popłochu ludzi.
Rio to gigant wśród
południowoamerykańskich miast. Trzecia pod względem liczby ludności (po Sao
Paulo i Buenos Aires) i jedna z najdroższych aglomeracji na kontynencie. Za
wynajęcie pokoju w znośnym standardzie w centrum będziecie musieli zapłacić
tyle ile za całą kawalerkę w Warszawie. Ciudad
Maravillosa – jak bywa nazywane Rio – jest najczęściej odwiedzanym miastem
na półkuli południowej doskonale rozpoznawalne ze względu na wspaniałe plaże,
Corcovado z górującą nad miastem statuą Jezusa oraz głośny na całym Świecie
karnawał. Umieszczone w malowniczej zatoce Guanabara (niedaleko Zwrotnika
Koziorożca) otoczone z północnego zachodu górami Serra de Mar miasto urzeka
swoimi widokami, które w połączeniu z gorącą, latynoską krwią jego mieszkańców
tworzą jedyny w swoim rodzaju klimat. Nazwa Rio de Janeiro pochodzi od daty
odkrycia miejsca (1 stycznia 1502 roku). Stąd: „Styczniowa Rzeka”. Do tej pory tereny
te zamieszkiwane były przez ludy Tupi, Puri, Botocudo i Maxakali, jednak
Europejczycy, jak to w ich zwyczaju bywa – szybko i z zimną krwią rozprawili
się z mieszkańcami ustanawiając najpierw francuską a następnie portugalską
kolonię. „Oliwą” dla rozrastającego się w błyskawicznym tempie okazały
znalezione w niedalekim Minais Gerais złoto i diamenty czyniąc z Rio olbrzymi
port przeładunkowy. Co za tym poszło – również napływ taniej siły roboczej,
którą w owych czasach byli niewolnicy z Kontynentu Afrykańskiego.
Tyle o historii. Miasto
przemierzać można na wiele sposobów – jednak najszybszym jest metro, autobusy
lub zwyczajne taksówki. Samo centrum i kilka najważniejszych punktów (jeśli się
ma czas) obejść można pieszo. Od samego rana nasłuchałem się opowieści o tym
jakie Rio jest niebezpieczne. Połowa osób z którymi rozmawiałem została pobita
lub obrabowana. Krótka analiza statystyczna jednak wykazała, że wszyscy oni
byli o prawie dwie głowy niżsi i kilkadziesiąt kilo lżejsi ode mnie więc nie
przejmując się za bardzo – wziąłem najważniejszy dobytek i ruszyłem w trasę.
Najpierw plażę przy Parque de Flamengo, później długi spacer na południe w
kierunku wznoszącej się na 396 metrów nad powierzchnią oceanu Pao de Azucar
(Głowa Cukru) i miejscowej mariny przy Enseada de Botafogo. Zazdroszczę
mieszkańcom Rio wspaniałych parków i obiektów sportowych. Co jakiś czas natknąć
się można na skwerek wypełniony ławeczkami i drabinkami do ćwiczeń z których
dzieli nas kilka kroków do najwspanialszych plaż na Świecie (może nie licząc
tych w Azji).
Pao de Azucar z Parque de Flamengos |
Wizyta w Rio również nie
może absolutnie obejść się bez obejrzenia słynnego Jezusa z Corcovado:
Po kilku godzinach udało
się dotrzeć na Copacabanę i zanurzyć stopy w oceanie.
Stamtąd jeszcze szybki autobus do centrum i wizyta w najbrzydszej katedrze Świata (Rio de Janeiro Cathedral). Sława o jej absolutnie niecodziennej architekturze dotarła do moich uszu już dawno temu więc postanowiłem się przekonać na własne oczy.
Copacabana |
Stamtąd jeszcze szybki autobus do centrum i wizyta w najbrzydszej katedrze Świata (Rio de Janeiro Cathedral). Sława o jej absolutnie niecodziennej architekturze dotarła do moich uszu już dawno temu więc postanowiłem się przekonać na własne oczy.
Ludzie jednak nie zawsze
kłamią. Artysta który „zaprojektował” ten cud wzorował się na odwróconym do
góry dnem wiadrze na którego dnie wykuł gwoździem krzyż. Taki to oto projekt w olbrzymiej
skali przyszło mi podziwiać i pewnie długo go nie zapomnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz