poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rio de Janeiro


Droga do upragnionego łóżka w Rio de Janeiro była kręta i wyboista. Do tego usłana „gwoździami”. Najpierw Kraków. Później Wrocław. O 5 rano przejazd do Pragi. Stamtąd po południu do Madrytu i dopiero w południe następnego dnia lot do Rio. Noc spędzona na 20 centymetrowej krawędzi krzeseł, w czapce i rękawiczkach to wątpliwy wypoczynek. Podobnie jak lot. Droga do Brazylii upłynęła jednak zadziwiająco szybko i w końcu mogłem stanąć w przydługiej kolejce imigracyjnej. Jeszcze tylko przejazd do centrum, krótki spacer, piwo i ... łóżko okazało się za krótkie. W dodatku piętrowe. Jednak musiało pozwolić na intensywny odpoczynek i zmagazynowanie energii na następne dni.


Hostel w którym się zatrzymałem był tak samo miły jak i kompaktowy. Gdybym był niskim 12 latkiem lub karłem zapewne czułbym się tutaj komfortowo i pospałbym do południa, jednak w obecnej sytuacji wolałem ruszyć na „miasto”. Śniadanie można było zjeść w hotelu poznając przy okazji sporą ilość backpackersów i pracowników. Od razu widać różnicę pomiędzy chłodnym dystansem Polaków i otwartoscią latynosów. Być może ma to jakiś związek z szerokością geograficzną (w Eropie przecież mieszkają Hiszpanie, Włosi czy Grecy – od których ciężko opędzić się kobietom na „wakacjach”) ale tutaj - pomiędzy „złożeniem” kanapki a wyciągnięciem jej z zapiekacza poznać można historię niejednej ciekawej osobowości.

Mając w pamięci ostatnie Mistrzostwa Świata w piłce nożnej – spodziewałem się pogrzebowej atmosfery. Być może nawet tu i ówdzie porozwieszanych na drzewach lub wyrzuconych na brzeg samobójczych dowodów miłości do piłki nożnej. Ale nie. Ptaki śpiewały, Słońce świeciło a opalone dziewczęta w skromnych strojach wesoło pluskały się w wodzie przy niezliczonych plażach tego miasta. Wszyscy uśmiechnięci zapraszali do zakupów lub zagadywali z czystej ciekawości.

Na zwiedzanie Rio miałem niestety tylko kilka godzin. Wystarczyło to jednak na kilkunastokilometrowy spacer w kierunku słynnej Głowy Cukru i Copacabany oraz na doświadczenie szalonej jazdy lokalnym autobusie. Takiej którą widzi się jedynie na ekranach „Need for Speed”. Miałem wrażenie że przechodnie to jedynie zwierzyna łowna a kierowca nawet lekko dodawał gazu jeśli zobaczył kogoś przechodzącego ulicę w niedozwolonym miejscu. Miłym gestem z jego strony było używanie klaksonu, ale i to zapewne jedynie po to aby zobaczyć przerażenie na twarzach uciekających w popłochu ludzi.
Pao de Azucar (Głowa Cukru)
Rio to gigant wśród południowoamerykańskich miast. Trzecia pod względem liczby ludności (po Sao Paulo i Buenos Aires) i jedna z najdroższych aglomeracji na kontynencie. Za wynajęcie pokoju w znośnym standardzie w centrum będziecie musieli zapłacić tyle ile za całą kawalerkę w Warszawie. Ciudad Maravillosa – jak bywa nazywane Rio – jest najczęściej odwiedzanym miastem na półkuli południowej doskonale rozpoznawalne ze względu na wspaniałe plaże, Corcovado z górującą nad miastem statuą Jezusa oraz głośny na całym Świecie karnawał. Umieszczone w malowniczej zatoce Guanabara (niedaleko Zwrotnika Koziorożca) otoczone z północnego zachodu górami Serra de Mar miasto urzeka swoimi widokami, które w połączeniu z gorącą, latynoską krwią jego mieszkańców tworzą jedyny w swoim rodzaju klimat. Nazwa Rio de Janeiro pochodzi od daty odkrycia miejsca (1 stycznia 1502 roku). Stąd: „Styczniowa Rzeka”. Do tej pory tereny te zamieszkiwane były przez ludy Tupi, Puri, Botocudo i Maxakali, jednak Europejczycy, jak to w ich zwyczaju bywa – szybko i z zimną krwią rozprawili się z mieszkańcami ustanawiając najpierw francuską a następnie portugalską kolonię. „Oliwą” dla rozrastającego się w błyskawicznym tempie okazały znalezione w niedalekim Minais Gerais złoto i diamenty czyniąc z Rio olbrzymi port przeładunkowy. Co za tym poszło – również napływ taniej siły roboczej, którą w owych czasach byli niewolnicy z Kontynentu Afrykańskiego.

Pao de Azucar z Parque de Flamengos
 Tyle o historii. Miasto przemierzać można na wiele sposobów – jednak najszybszym jest metro, autobusy lub zwyczajne taksówki. Samo centrum i kilka najważniejszych punktów (jeśli się ma czas) obejść można pieszo. Od samego rana nasłuchałem się opowieści o tym jakie Rio jest niebezpieczne. Połowa osób z którymi rozmawiałem została pobita lub obrabowana. Krótka analiza statystyczna jednak wykazała, że wszyscy oni byli o prawie dwie głowy niżsi i kilkadziesiąt kilo lżejsi ode mnie więc nie przejmując się za bardzo – wziąłem najważniejszy dobytek i ruszyłem w trasę. Najpierw plażę przy Parque de Flamengo, później długi spacer na południe w kierunku wznoszącej się na 396 metrów nad powierzchnią oceanu Pao de Azucar (Głowa Cukru) i miejscowej mariny przy Enseada de Botafogo. Zazdroszczę mieszkańcom Rio wspaniałych parków i obiektów sportowych. Co jakiś czas natknąć się można na skwerek wypełniony ławeczkami i drabinkami do ćwiczeń z których dzieli nas kilka kroków do najwspanialszych plaż na Świecie (może nie licząc tych w Azji).

  

Wizyta w Rio również nie może absolutnie obejść się bez obejrzenia słynnego Jezusa z Corcovado:


Po kilku godzinach udało się dotrzeć na Copacabanę i zanurzyć stopy w oceanie. 
 
Copacabana

Stamtąd jeszcze szybki autobus do centrum i wizyta w najbrzydszej katedrze Świata (Rio de Janeiro Cathedral). Sława o jej absolutnie niecodziennej architekturze dotarła do moich uszu już dawno temu więc postanowiłem się przekonać na własne oczy.
Ludzie jednak nie zawsze kłamią. Artysta który „zaprojektował” ten cud wzorował się na odwróconym do góry dnem wiadrze na którego dnie wykuł gwoździem krzyż. Taki to oto projekt w olbrzymiej skali przyszło mi podziwiać i pewnie długo go nie zapomnę.
Katedra Rio de Janeiro
Katedra Rio de Janeiro z zewnątrz

Wnętrze Katedry Rio de Janeiro
Po drodze jeszcze tylko kilka zdjęć Carioca Aqueduct (Arcos da Lapa) i można wracać. W hostelu zostało mi tylko szybkie przepakowanie następnie przejazd na dworzec i całonocna droga w kierunku Kurytyby.

Carioca Aqueduct (Arcos da Lapa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz