Przejście z Kolumbią było dużo
łatwiejsze niż przypuszczałem. Nie powitano nas chlebem i kokainą jak niektórzy
zapewniali, choć jeden miejscowy właśnie na przejściu próbował opchnąć mi grama
za 5 USD. Spotkaliśmy nawet kilka dziewcząt wracających z Kolumbii do Ekwadoru.
Całe i zdrowe, zupełnie bez dziur i wycieków. Przynajmniej tych widocznych na
zewnątrz. Było już dosyć późno, więc nie planowaliśmy jechać dalej – jedynie do
pierwszego miasta za granicą. Ipiales. Wymiana pieniędzy, krótki spacer i sen.
Nigdy bym nie przypuszczał, że w tropikach będzie tak zimno ale Ipiales jest
wysoko. Noce bywają bardzo zimne. Krótki rękaw już nie wystarcza (za to klapek
jeszcze nie odpuszczam – gdyby ktoś się pytał – mówię, że w Polsce zmieniamy
klapki dopiero na buty z rakami – jak spadnie śnieg).
Ipiales jest niewielką mieściną,
zupełnie bez znaczenia turystycznego jednak niedaleko znajduje się Las Lajas.
Niezwykłe sanktuarium (pełna nazwa jak to lubią w Ameryce Południowej brzmi El
Santuario de la Virgen del Rosario de Las Lajas en Ipiales), gdzie ciągną całe
tłumy wierzących. Według legendy, i tylko legendy – bo nigdy nie zostało to
potwierdzone w jakikolwiek sposób (jak zresztą żaden „cud”, duch czy inne
paranormalne zjawisko, jeśli ktoś twierdzi inaczej i ma niezbite dowody - proszę o kontakt - podzielimy się milionem Euro) głuchoniememu dziecku ukazała się Maryja, po czym
dziecko odzyskało mowę. Podobno później w jaskini znaleziono malowidło
stworzone bez farb i pigmentów. Niestety mój skromny umysł nie potrafi sobie
tego czegoś wyobrazić. Najpierw, więc wybudowano kapliczkę, później kościół i
sanktuarium. Muszę przyznać, że jest to niezły biznes. Jeden cud, którego nikt
nie może potwierdzić i mamy utrzymanie na kilkaset lat. Miliony wyleczonych
przy pomocy nowoczesnej medycyny i szczepionek – a nauka nadal traktowana jest
jak czarna magia. Jestem sam czy ktoś jeszcze nie potrafi nadążyć za tą
pokrętną logiką? Nie mniej jednak – jest to nasz cel na dzisiaj.
W samym centrum Ipiales zaczepiło
nas dwóch miejscowych i ostrzegało przed niebezpieczeństwem. Trochę dalej stał
budzący grozę olbrzymi, czarny opancerzony samochód policyjny a jak mawia moja
matka – jeśli czarne – musi być złe (dziwnym trafem aksjomat ten nigdy nie
dotyczy duchownych). Jednak właśnie gdzieś tutaj miały na nas czekać pickupy w
stronę Las Lajas. Zaczepiłem pierwszego lepszego pijanego miejscowego z
pytaniem skąd mamy jechać. Nie wiem, nie wiem – odpowiedział rozmarzony,
wywinął pirueta i poszedł za znajomymi. Nasz transport czekał pięć metrów
dalej. Wciśnięto nas na pakę, na niewielką ławeczkę z kilkoma miejscowymi i tak
mieliśmy jechać przez następne pół godziny. Kolumbia wydała się znacznie
weselsza niż kilka minut temu.
.jpg) |
Kolumbijska Policja |
 |
Tłumy ruszające do Las Lajas |
 |
Widok z środka pickupa |
Czym jest Las Lajas? To olbrzymi
kościół wybudowany w neogotyckim (lub jakiejś mieszance przypominającej gotyk)
stylu na dnie olbrzymiego kanionu rzeki Guaitara kilkanaście kilometrów od
centrum Ipiales. Nie przepadam za kościołami, ale ten robił wrażenie. Dziś
akurat niedziela. Tłumy są więć nieziemskie. Korzystają na tym sprzedawcy (a
sprzedają tutaj wszystko – różańce, balony, gitary, ubrania i zabawki –
wszystko z wizerunkami świętych oraz kościoła Las Lajas), korzystają złodzieje
i naciągacze (nie tylko ci z samego sanktuarium). W restauracjach smażą się
kurczaki i świnki morskie. Dzieciaki a czasami również dorośli mogą sfotografować
się na kolorowo przystrojonych lamach. Jednak to sprawa drugorzędna. Miejsce
jest wyjątkowo malownicze. Zieleń, biel i szarości oraz dodająca uroku
dramatyczna sceneria. U góry świeci Słońce. Na dole huczy rzeka. Troszkę wyżej
wspaniały wodospad. W takim miejscu mógłbym mieszkać – i jeśli kiedyś kościół
ten będzie na sprzedaż – przyrzekam, że go wykupię i co niedzielę zapraszał
będę znajomych na imprezy. Sanktuarium obserwować można z obu stron kanionu
zarówno z górnego biegu rzeki jak i dolnego. Spędzić można tutaj kilka godzin w
poszukiwaniu najlepszego ujęcia. Na sam koniec zwiedzić można jeszcze
niewielkie muzeum umieszczone w piwnicach budynku. Na szczęście są tutaj nie
tylko dewocjonalia ale spora kolekcja sztuki prekolumbijskiej.
 |
Szybki posiłek |
 |
Powolny posiłek dla ludzi o mocnych nerwach. Nigdy nie potrafię odróżnić - szczur czy świnka morska. |
 |
Zabawa osiąga apogeum. |
 |
Stragan |
 |
Kanion rzeki Guaitara |
 |
Podziemia kościoła, a w zasadzie nie podziemia a olbrzymie słupy służące jako podstawa platformy. |
 |
Tak. To jest symbol kobiecych piersi. |
 |
Jest kościół - zatem musi być straszenie śmiercią. |


Las Lajas zobaczone. Możemy
ruszać dalej. Nie przewidywaliśmy jednak, że samo poruszanie się po Kolumbii
będzie w tym czasie delikatnie mówiąc utrudnione. Przy samym sanktuarium
zaczęło się od walki o taksówkę do dworca. Obecny był oczywiście „maestro”
zajmujący się wyszukiwaniem taksówek i przydzielaniem do nich pasażerów. Jednak
jak łatwo było się domyślić – w pierwszej kolejności zapełniał te które jechały
najdalej i z których najprawdopodobniej miał największy zysk. Grzecznie
musieliśmy go więc poprosić o załatwienie nam kolejnej, a pasażera który
wpychał się na moje miejsce jeszcze grzeczniej musiałem „wyprosić” z auta.
Czasami trzeba mocniej wtopić się w kulturę i zachować jak miejscowy. Kolejny
problem czekał na dworcu. Podobno przez karnawał, czy jakieś inne imprezowe dni
nie było dostępnych miejsc w żadnym autobusie. Dopiero za trzy dni. Ewentualnie
taksówka za niebotyczną sumę. Ruszyliśmy więc etapami – pierwszy do Pasto.
Tutaj tylko nocleg jednak - co to był za hotel. Zaprowadził nas do niego
miejscowy „Pan Heniek” i był to strzał w dziesiątkę. Tani, czysty z internetem. Kolejnego dnia przeprawa do Cali,
ponieważ do Armeni, która nas interesowała znów nie mogliśmy dostać się bezpośrednio.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz